Przegląd nowości

Światowe sławy, Damy i nie Damy

Opublikowano: poniedziałek, 20, listopad 2017 06:55

Zdarzają się przypadki, że ludzie poprawiając sobie samopoczucie wcielają się w skórę, kostium, lub znaczenie, które mają mało wspólnego – albo zgoła nic – z rzeczywistością. Jeszcze gorzej, jeśli postaciom dawno odeszłym i przebrzmiałym z powodów komercyjnych, lub co gorzej z nieświadomości albo nieuctwa przypisuje się cechy i przymioty w rzeczywistości nie mające z nimi nic wspólnego.

Pewien jeszcze młody, inteligentny, acz nudnawy artysta baletu – niewiadomo czemu – w wywiadach nazywany jest „choreografem światowej sławy” nigdy temu nie zaprzecza, chociaż nie jest jeszcze szerzej znany, a jego sława jest na razie zaledwie krajowo-wojewódzka.

Bożena Kociołkowska, skądinąd solistka baletu z niemałym dorobkiem udzieliła wywiadu – rzeki, który w wydaniu książkowym nosi tytuł „Pierwsza dama warszawskiego baletu”. Nie wiem co tam pisze, bo zanim został wydrukowany, już stał się  niedostępnym białym krukiem. Pytani przeze mnie informatorzy wyjaśniali, że autorka zakazała wolnej sprzedaży książki, a poszczególne egzemplarze wręcza tylko osobom przez siebie wybranym.

Nie należąc do nich, nie mogłem przeczytać całości. Ośmielam się tylko zauważyć, że w po wojennej historii warszawskiego baletu Bożena Kociołkowska wśród jego ewentualnych dam mieści się zaledwie pod koniec pierwszej dziesiątki (Bittnerówna, Sawicka, Krzyszkowska, Wolska, Cieślikówna, Jaroń, …………, Głowacka, Rajska, Rybarska). Nie oznacza to niczego innego, jak tylko niestosowności używania na swój temat banalnych, tandetnych i nieuprawnionych określeń.

Dziwne są wybory naszych wydawców sięgających do biografii sławnych Polek czy Polaków. Zamiast rekomendować ich czasem pasjonujące wspomnienia czy pamiętniki, oferuje się ich tanie podróbki, których autorzy usiłują zbić kasę na opowiadaniu dokumentów epoki własnymi słowami.


Ofiarą takiej praktyki stała się niedawno Matylda Krzesińska. Jej koleje losu bezczelnie przepisała z autentycznych pamiętników amerykańska autorka Adrienne Sharp, koloryzując je podejrzanym wdziękiem pensjonarki. A wydawnictwo Nasza Księgarnia przetłumaczyło tę szmirę i wydało jako „Prawdziwe wspomnienia Mali K”, zamiast przełożyć przyzwoicie i udostępnić autentyczne wspomnienia kochanki Romanowów.

A teraz znów czytam powieść Ewy Stachniak pod pretensjonalnym tytułem „Bogini tańca”. Nasza rodaczka mieszkająca w Kanadzie opowiada tam własnymi słowami wspomnienia Bronisławy Niżyńskiej przygotowane do druku blisko 40 lat temu przez jej córkę Irinę i wydane w Nowym Jorku. Na ten produkt wtórny skusił się teraz Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, zapewne nie zdając sobie spawy, że pasjonujące „Early Memoires”  Niżyńskiej wciąż czekają w Polsce na przekład i wydanie.

Kuriozalny jest już sam tytuł tej opowieści. W przeciwieństwie do swego genialnego brata Wacława, Niżyńska nie była żadną „boginią tańca”. Nazywano tak kiedyś Terpsychorę, Marię Taglioni, może Carlottę Grisi, ale nie naszą Bronisławę. Była szeregową tancerką Baletów Rosyjskich Diagilewa, gdy tańczyły tam prawdziwe „boginie”; Anna Pawłowa, Tamara Karsawina i Matylda Krzesińska. Jeśli ktoś chciałby podnieść prawdziwe zasługi Niżyńskiej dla baletu to należałoby raczej eksponować jej dorobek choreograficzny, z którego dla współczesnego repertuaru niewiele niestety można jeszcze wycisnąć. Wesele, Lis, Pocałunek wieszczki Igora Strawińskiego, Les Biches Francisa Poulenca, Le train bleu Dariusa Milhauda, Bolero Maurice Ravela i kilka układów dla Polskiego Baletu Reprezentacyjnego (1937-1939). To niemal wszystko.

A jeśli chodzi o tytuł „Bogini tańca”, to jest on na poły nieświadomym, na poły lekkomyślnym ośmieszaniem biografii i dorobku znanej artystki polskiego pochodzenia, siostry Wacława Niżyńskiego, naprawdę nazywanego bogiem tańca. Podobnie należy traktować „światową sławę” ciągle jeszcze młodego naszego choreografa i pretensje do bycia pierwszą damę warszawskiego baletu artystki, która i bez tego tytułu powinna zasługiwać na szacunek.

                                                                 Sławomir Pietras