Przegląd nowości

Sztuka wokalna Edyty Gruberowej

Opublikowano: niedziela, 02, lipiec 2017 08:26

Pod koniec swych karier nawet najwybitniejsi śpiewacy programy recitalowe układają tak, aby eksponować walory brzmieniowe głosu na poziomie swych aktualnych możliwości oraz mistrzostwo interpretacyjne w repertuarze, który zdolni są jeszcze wykonać. Otrzymujemy więc zwykle zestawy pieśni romantycznych, utworów muzyki dawnej i różnych berżeretek, omijających zwłaszcza techniczną wirtuozerię, z górnymi dźwiękami włącznie.

W recitalach, które wysłuchałem podczas czerwcowej muzycznej podróży po Dunaju, słowacki sopran koloraturowy Edyta Gruberowa, uważana w świecie opery za królową bel canta, postąpiła wręcz odwrotnie. Nie ma co ukrywać, że dziś jest już ponad 70-letnią divą operową, ale swą działalność artystyczną uprawia aktywnie bez jakiejkolwiek taryfy ulgowej. W pamięci polskich operomanów zapisała się świetnym recitalem w warszawskim Teatrze Wielkim w roku 2010, a w rok później rewelacyjnie zaśpiewaną partią Elisabetty w koncertowym wykonaniu Roberta Devereux Donizettiego na tej samej scenie.

Michael Springer – szef artystyczny wiedeńskiej MS 6 Travel & Music zaryzykował dwa programy Gruberowej specjalnie dla ekskluzywnej i wymagającej kilkusetosobowej międzynarodowej publiczności, z przekrojem niegdysiejszego repertuaru operowego gwiazdy. Wśród realizacji filmowych pozostały nagrania jej koloraturowych ról w takich dziełach jak Arabella, Traviata, Czarodziejski flet, Ariadna na Naxos, Uprowadzenie z seraju, Łucja z Lammermoor, Rigoletto, Manon, Idomeneo, Zemsta nietoperza, Don Giovanni, Maria Stuarda, Robert Devereux, Purytanie, Norma, Lukrecja Borgia, a ta lista jest jeszcze dalece niepełna.

Podczas recitalu w pięknej auli budapesztańskiej Akademii Franciszka Liszta zaśpiewała arie z oper Verdiego (Lombardi, Traviata), Belliniego (Purytanie) i Donizettiego (Linda di Chamounix, Łucja z Lammermoor). Kilka dni później w słynnym węgierskim klasztorze w Melk do repertuaru belcantowego dołączyła Jaskółkę Dell’Acqua, Słowika Alabiewa, fragment Candida Bernsteina i arię Wendulki z Pocałunku Smetany.


Pod względem formy wokalnej Edyta Gruberowa jest absolutnym fenomenem. W pierwszych dźwiękach prezentowanego programu słyszało się wprawdzie niewielką matowość głosu, eksploatowanego przecież od kilku dziesięcioleci. Ale wkrótce wrażenie to zatarła sprawność techniczna, pełna swoboda emisyjna, wreszcie wdzięk interpretacyjny i niesłychana łatwość operowania aparatem głosowym w całej jego rozległej, koloraturowej skali. Początkowo śpiewaczka popisywała się mistrzowskim piano, unikała mocniejszych akcentów forte, ale wkrótce uzyskawszy wokalną pewność, z brawurą i wręcz młodzieńczym temperamentem dopełniła interpretacji całości.

Na ogół na estradzie unikała efektów inscenizacyjnych i aktorskich, co nagminnie stosują podczas takich popisów gwiazdy w wieku balzakowskim. Być może ułatwia im to wyśpiewywanie fragmentów z ról młodzieńczego repertuaru, ale czyni z takiego zabiegu groteskę i karykaturę, gdy sopran swą Viotettą, Aminą, Łucją, Adelą, czy Wendulką wdzięczy się do publiczności, będąc w wieku co najmniej babci swych odtwarzanych operowych postaci.

W Budapeszcie podziwialiśmy kunsztowną, ozdobioną klejnotami, srebrzystą kreację okrywającą gwiazdę. Recital w naddunajskim Melk odbywał się w godzinach południowych i spodziewałem się ujrzeć vedettę w jakiejś nowej kreacji, dorównującej jej kunsztowi wokalnemu. Niestety zawiodłem się srodze, ujrzawszy legendarną koloraturę w tej samej sukni, co przed kilkoma dniami w stolicy Węgier.

Przy fortepianie towarzyszył jej Peter Valentovic, młody, wysoki, przystojny pianista, będący w swym akompaniatorskim fachu absolutnym mistrzem. Ten zestaw elegancji, czujności, młodzieńczego muzykowania z dojrzałością, dostojeństwem, legendarną karierą i pełnią wokalnej formy, podkreślony został przez wirtuozerię obojga, jakże wybitnych artystów.

To tak, jakby nasza fenomenalna i urodziwa pianistka Anna Marchwińska zasiadła do akompaniamentu na przykład sędziwemu, ale jakże znakomitemu barytonowi Jerzemu Artyszowi. Chciałbym kiedyś jeszcze przeżyć takie połączenie pianistycznej młodzieńczości z recitalowym dostojeństwem wokalnym najwyższej próby.

                                                                              Sławomir Pietras