Przegląd nowości

Potrzeba operetkowej rezurekcji

Opublikowano: poniedziałek, 22, maj 2017 08:27

Wobec braku kompetencji, odpowiedzialności i powagi polityków w kreowaniu losów ojczystej kultury, czas zająć się operetką. U nas dziedzina ta została stopniowo wyrugowana z afisza przez pojęcie tzw. Teatru Muzycznego. Do jednego worka wrzucono w nim sztukę operetkową, komedię muzyczną, farsę, musical, a nawet niektóre opery komiczne.

Teatry Muzyczne miały być miejscem narodzin polskiego musicalu. W Gdyni przodowała Danuta Baduszkowa, inspirując rodzimą twórczość, reżyserując kilkadziesiąt premier i szkoląc kadry w prężnie działającym przy teatralnym Studio. W Krakowie musicale komponował i wystawiał Marian Lida (Miłość szejka, Najpiękniejsza, Café pod Minogą, a w Poznaniu Stanisław Renz (Dziękuję ci Ewo, Eksportowa żona, Skrzydlaty kochanek).

Wszystko to jednak nie bardzo się udawało. Byliśmy odcięci od wzorców sztuki musicalowej Zachodu, przy próbach realizacji tytułów światowych mnożono trudności dewizowe i cenzuralne, wreszcie Teatry Muzyczne dysponowały ciągle tylko kadrami fachowców operetkowych, a to nie to samo. Polskie musicale – póki co – przypominały operetki, zarówno w sferze muzycznej, jak i inscenizacyjnej, reżyserskiej, scenograficznej i choreograficznej. Często niestety wiało od nich tandetą, a w warstwie literackiej naiwnością i banałem.

Towarzyszące temu zmiany nazw polskich teatrów operetkowych na teatry muzyczne z sezonu na sezon pozbawiały „lekkomyślną młodszą siostrę opery” pietyzmu w realizacji dzieł tego gatunku, kultywowania jego stylistyki, sposobu gry scenicznej, łączenia śpiewu, tańca (tzw. ewolucji) z interpretacją tekstów mówionych na poziomie aktorstwa dramatycznego w technice komediowej.

Z czasem wykruszała się dawna kadra realizatorów. Kolejno odchodzili tacy mistrzowie reżyserii operetkowej jak Bolesław Fotygo-Folański, czy Witold Zdzitowiecki. Pozostawiali wprawdzie utalentowanych uczniów i wychowanków, ale bez odpowiedniej przestrzeni tworzenia klasyki operetkowej, bo wszędzie przeważały polskie musicale.


Zaczęły znikać z afisza gwiazdy, na których opierała się atrakcyjność tej sztuki. Beata Artemska, Wanda Polańska i Elżbieta Ryl-Górska z Warszawy, Iwona Borowicka z Krakowa, Maria Artykiewicz i Teresa Malcowa z Gliwic, Jadwiga Kenda z Łodzi, Irena Brodzińska ze Szczecina, Aura Szymanowska z Lublina, Longina Kozikowska z Wybrzeża, czy Wanda Jakubowska z Poznania. Ich utalentowani następcy generalnie przestali się rozwijać w atmosferze pauperyzacji, jakże trudnego i skomplikowanego operetkowego fachu. Bezcennym wyjątkiem jest tu Grażyna Brodzińska (córka Ireny), która do dziś stanowi  ostatnie ogniwo złotego łańcucha niegdysiejszej świetności polskiej operetki.

Sytuacji nie ratowały premiery lekkiej muzy w teatrach operowych. Poza nielicznymi wyjątkami powstawały spektakle pozbawione wdzięku i finezji, śpiewane za bardzo serio, grane zbyt statycznie, w warstwie komicznej przyciężkawe, z tekstami mówionymi niedbale i niewyraźnie, a muzycznie zapominające, że chodzi tu o Offenbacha, Straussa, i Lehára, a nie o Pucciniego i Wagnera.

W mediach zaczęto propagować antyoperetkowe poglądy o wstecznictwie tej sztuki, banalności jej tematyki i fabularnej płycizny. W ostatnich dziesięcioleciach liczba przeciwników operetki rosła, ale bez udziału czynnika najważniejszego – publiczności!. Wszędzie gdzie pojawiała się Zemsta nietoperza, Baron cygański, Noc w Wenecji, Orfeusz w piekle, Życie paryskie, Piękna Helena, Wesoła wdówka, Kraina uśmiechu, Księżniczka czardasza czy Hrabina Marica – widzowie walili drzwiami i oknami. Nie przeszkadzało, że nazywano ich publicznością drobnomieszczańską, a nawet poplecznikami wrogów socjalizmu.

Sympatia i zainteresowanie szerokiej publiczności klasyczną operetką jest silniejsze, niż słabnące z roku na rok głosy jej prześmiewców i przeciwników. Skoro więc coraz więcej przejawów operetki w polskiej polityce, pora odrodzić ten gatunek na scenie, w kształcie doskonalszym niż to co dzieje się w sejmie, partiach politycznych, wyczynach różnej maści prominentów i asów życia publicznego.

Słownikowa „rezurekcja” oznacza mszę wielkanocną, powstanie zbrojne, zmartwychwstanie. Natomiast operetkowa rezurekcja, niechże będzie powrotem do uprawiania tego pięknego gatunku scenicznego w jego klasycznym kształcie, na najwyższym muzycznym, wokalnym, aktorskim i tanecznym poziomie.

                                                                             Sławomir Pietras