Przegląd nowości

Niesłusznie zapomniani

Opublikowano: poniedziałek, 01, sierpień 2016 07:59

Straciłem nadzieję, aby ktoś poważnie zajął się muzyką kompozytora Roty, w ogłoszonym przez Sejm w ostatniej chwili roku Feliksa Nowowiejskiego. Na razie sytuację uratowała Filharmonia Poznańska, dając w czerwcu koncertowe wykonanie oratorium  Quo vadis, powtórzone następnie w Berlinie i – co najważniejsze – nagrane tam na CD. Poznańscy Filharmonicy zagrali tę wspaniałą muzykę olśniewająco. Zaproszeni z Białegostoku śpiewacy Opery i Filharmonii Podlaskiej wykonali olbrzymią i trudną partię chóralną na poziomie światowym, od lat pracując pod dyrekcją Violetty Bieleckiej, mistrzyni w chórmistrzowskim fachu. Równie doskonale obsadzono partie solowe głosami Wioletty Chodowicz oraz braci Roberta i Wojciecha Gierlachów, a dyrygowanie powierzono Łukaszowi Borowiczowi. Ten młody jeszcze dyrygent powinien otrzymać najwyższe odznaczenie za konsekwentne wydobywanie z zapomnienia i z wybitnym talentem interpretowanie oraz nagrywanie zapomnianych kart muzyki polskiej.

Zapewne zbyt późne ogłoszenie Roku Nowowiejskiego jest przyczyną braku jego muzyki w tegorocznej edycji krakowskiego Festiwalu Muzyki Polskiej. Mając w lipcowe wieczory do wyboru słuchanie muzyki Karłowicza, Kasserna, Chopina, Pendereckiego, Mikołaja z Krakowa, Jana z Lublina, Polaka, Długoraja, Jarzębskiego, Podbielskiego, Szarzyńskiego, Zubrzyckiego, Piotrowskiego, Bairda, Góreckiego, Łukaszewskiego, Dobrzyńskiego, Szymanowskiego, Kilara, Szeligowskiego, Bacewiczówny i Zarębskiego (uff, ile tego na jednym festiwalu!), wybrałem estradowe wykonanie opery Don Desiderio Józefa Michała Ksawerego Poniatowskiego.

Gdyby nie wydana w Łysomicach (?) książka o jego operach autorstwa Ryszarda Daniela Golianka, poznańskiego muzykologa znanego z niechęci do Stanisława Moniuszki, pewnie nie dowiedziałbym się, że w sławnej rodzinie Poniatowskich trafił się również kompozytor.

Paweł Orski, wielce ambitny, pomysłowy i oddany polskiej muzyce dyrektor krakowskiego festiwalu zaproponował aż trzy koncerty promujące twórczość syna bratanka króla Stanisława Augusta. Oprócz Don Desideria (w sali Filharmonii) zagrano mszę F-dur (w kościele św. Marcina) i Galę arii operowych (w Teatrze Słowackiego).


Po wysłuchaniu Don Desideria w wykonaniu Sinfonii Iuventus i chóru męskiego Filharmonii Krakowskiej pod sprawną i precyzyjną dyrekcją Krzysztofa Słowińskiego diagnozuję, że odkrywana po półtora wieku muzyka polskiego kompozytora całym życiem, edukacją i karierą związanego z Italią, Francją, Belgią i Anglią, to przykład czystej wody muzycznego i wokalnego bel canta na miarę partytur Rossiniego, Belliniego i Donizettiego. Aby mogła zabrzmieć tak, jak została skomponowana potrzebny był fenomenalny sopran Joanny Woś, z jej mistrzowską techniką, wdziękiem, muzykalnością i brawurą, jako że pozostaje w szczytowej formie swej wokalnej sztuki. To samo można powiedzieć o tytułowym barytonie Stanisławie Kufluku, którego nazwisko celowo spolszczam, aby – mimo, że z Ukrainy – czuł się u nas śpiewakiem polskim. Publiczność po zakończeniu koncertu szalała na stojąco oklaskując również pozostałą obsadę (Ondrej Saling, Krzysztof Szumański, Vera Baniewicz, Sebastian Szumski i Wojciech Parchem), a ja żałowałem, że żaden z dyrektorów polskich teatrów operowych nie pofatygował się, aby poznać i być może włączyć do repertuaru to wybitne dzieło europejskiego bel canta, z doskonałym komediowym librettem, zapomnianego polskiego twórcy z książęcym rodowodem.

Na usprawiedliwienie suponuję, że moi młodsi koledzy zajęci są graniem w kółko Traviat, Cyganerii, Onieginów i Carmen, co powoli ogłupia publiczność, a im jako tako zabezpiecza trzysezonowe kontrakty, wywalczone na bezrozumnych konkursach.

Przy okazji gratulacje dla małopolskich władz marszałkowskich za śmiałą i mądrą decyzję o przedłużeniu kontraktu dyr. Bogusławowi Nowakowi w ciągle zwyżkującej pod jego kierownictwem Opery Krakowskiej, bez urządzania co chwilę tych żenujących konkursów.

Na koniec krakowskich impresji podziękowanie za przywrócenie w radiowej Jedynce transmisji hejnału mariackiego na wszystkie cztery strony świata, a nie jak to uczyniono kilka lat temu, redukując ten symbol dziedzictwa narodowego do jednokrotnego wykonania zawsze w samo południe.

Ale komu dziękować? Tego doprawdy nie wiem.

                                                                                 Sławomir Pietras