Przegląd nowości

Balet z prawej strony mapy

Opublikowano: poniedziałek, 04, lipiec 2016 07:41

Patrząc na operową mapę Polski, po jej lewej stronie stare budy teatralne Bytomia, Wrocławia, Poznania, Szczecina i Gdańska od lat uprawiały rodzimą sztukę tańca na scenach małych, w zespołach nie najsprawniejszych, ale zawsze ambitnych. Tę sytuację zaczął zmieniać wybudowany w roku 1966, Teatr Wielki w Łodzi, a potem Opera Nova w Bydgoszczy.

Do nowoczesnych gmachów operowych po prawej stronie Polski z odpowiednimi urządzeniami i przestrzeniami dla uprawiania sztuki tańca dołączył następnie Kraków, Białystok i Lublin. Na bazie Kieleckiego Centrum Kultury z odpowiednią dla spektakli baletowych sceną, Elżbieta i Grzegorz Pańtakowie stworzyli Kielecki Teatr Tańca. Rezultaty tego przedsięwzięcia przeszły wszelkie oczekiwania. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie ambicje i pomoc kieleckich władz. Powinni z nich brać przykład radni białostoccy, nie zawsze rozumiejący swego dzielnego dyrektora Damiana Tanajewskiego. Walczy on ciągle o przetrwanie, ale o zespole baletowym nie ma co marzyć przy pustej kasie i ciągle nie wystarczającej liczby sojuszników.

O rozwoju repertuaru Opery Krakowskiej tym razem nie będę się rozwodził tusząc, że dyr. Bogusław Nowak do swego imperium operowego pod Wawelem dołączy balet na równym z operowym poziomie. To zdaje się zresztą tylko kwestią czasu.

Po raz pierwszy w sprawach baletowo-operowo-operetkowych udałem się do Lublina, głównie aby zobaczyć najmłodszy obiekt muzyczno-teatralny po prawej stronie Polski. Obejrzałem Bal w Savoyu Paula Abrahama, na którym będąc małolatem przesiadywałem w zamordowanej właśnie przez samorząd gliwicki legendarnej Operetce Śląskiej. Teraz w roli Madeleine podziwiałem młodą Annę Barską, porównując jej sopran z samą Wandą Polańską. Arystyda wykonał Witold Matulka sugerując słusznie, że w roli amanta frakowego jest u nas bezkonkurencyjny. Podobał mi się Mustafa – Patrycjusz Sokołowski, Celestyn – Paweł Maciałek i Daisy – Krystyna Sokołowska, w tej kreacji spadkobierczyni przedwojennej Xeni Grey i powojennej Leokadii Zienko.


Bal w Savoyu grywa się zwykle bez baletu. W Lublinie uczyniono odwrotnie. Każdemu szlagierowi, a jest ich mnóstwo, towarzyszyła choreografia Violetty Suskiej, tańczona przez ponad 20 osobowy, świetnie wyszkolony zespół baletowy. Skoro udało się w Lublinie osadzić z prawdziwego zdarzenia fachowca sztuki tańca, który skupił wokół siebie interesujących wykonawców, postanowiłem namawiać kogo trzeba do śmielszych poczynań repertuarowych w dziedzinie baletu. Najpierw obiecującą dyrektorkę naczelną Iwonę Sawulską i jej dyrektora artystycznego Dariusza Klimczaka, potem samą Violettę Suską z jej talentem, doświadczeniem, pracowitością i pasją, wreszcie apelując do zamożnych lublinian, aby mając piękny teatr stworzyli sobie balet, jeszcze piękniejszy.

Uczyniwszy to udałem się do Łodzi. Pojawienie się pomysłu zestawienia Święta wiosny  Igora Strawińskiego i Krzesanego Wojciecha Kilara w jeden wieczór wydał mi się konceptem chybionym. Dwie silne muzyczne impresje, ilustrujące orgiastycznie ludową jurność, w tanecznym obrzędzie eksponujące nieposkromiony słowiański temperament, to „dwa grzyby w barszcz” w konstruowaniu dramaturgii widowiska, mającego swe korzenie w prarosyjskim folklorze i muzyce polskich górali.

Niestety myliłem się. Święto wiosny w choreografii Marty Graham wykonane przez łódzki balet w dotąd nieznanej w Polsce technice modern wybitnej amerykańskiej choreografki, stało się poważnym sukcesem tego zespołu.

Natomiast o artystycznym wyrazie całości zadecydowała inscenizacja i choreografia Henryka Konwińskiego. Utanecznienie Krzesanego to bodaj najlepsza z jego wielu prac choreograficznych. Poprzedził ją Siwą mgłą Kilara (solo barytonowe zaśpiewał pięknie Arkadiusz Anyszka). Był to zabieg niezwykle trafny. Obejrzeliśmy amerykańską modernę i przykład polskiego myślenia w dziedzinie tańca współczesnego. Wysłuchaliśmy muzycznej klasyki sprzed wieku i zniewalająco pięknej twórczości polskiej naszych czasów. Osobne gratulacje dla doświadczenia dyrygenckiego Tadeusza Kozłowskiego i świetnie grającej orkiestry Teatru Wielkiego w Łodzi.

Po tym wszystkim ruszyłem natychmiast na lewą stronę mapy naszej ojczyzny, do Poznania. Stamtąd widać dobrze, że sprawy polskiego baletu przesuwają się na prawo jeśli przyjąć, że Łódź to sam środek, a na prawo czeka wciąż Kraków, Lublin i Białystok.

                                                                                    Sławomir Pietras