Przegląd nowości

Groźne kumoszki z Warszawy

Opublikowano: poniedziałek, 20, lipiec 2015 08:57

W przyszłym roku minie 400 lat od śmierci Wiliama Szekspira. Pośród wielu niezrealizowanych projektów miałem zamiar w którymś z teatrów zagrać gęsty od premier szekspirowskich sezon operowy. Nie zdążyłem. Może moi następcy podejmą ten koncept, choć nie wierzę, bo przecież każdy ma swoje, choćby nie najmądrzejsze pomysły.

Na wszelki wypadek przykładowo podaję roczną operową prezentację dla podkreślenia okrągłej rocznicy odejścia w niebyt cielesnej postaci Szekspira, jako że niemal każde napisane przez niego zdanie czczone jest do naszych czasów. Sen nocy letniej (opera Brittena lub balet Neumeiera), Romeo i Julia (opera Gounoda lub balet Prokofiewa), Makbet, Otello i Falstaff (Tryptyk Verdiowski), Hamlet (opera Sokolaya), Poskromienie złośnicy (balet Cranki).

Możliwości repertuarowych jest o wiele więcej. Wspaniałą wersję Wesołych kumoszek z Windsoru skomponował Otto Nicolai, którego muzyka przypomina twórczość Stanisława Moniuszki. Ojciec naszej opery narodowej wielokrotnie zresztą z upodobaniem dyrygował tym dziełem.

Komiczne perypetie windsorskich kumoszek przypomniał mi przesuwające się przed naszymi oczyma obrazy rywalizacji dwóch kobiet, jednocześnie ubiegających się o bycie premierem tego umęczonego polityką narodu. Czy skończy się to wsadzeniem godnego pożałowania Falstafa do kosza z bielizną, ulicznymi awanturami, czy zajściami w iście szekspirowskim lasku nie pod Windsorem, a pod Warszawą, analogie nasuwają się same.

W stercie przedwyborczych obietnic, których Panie mają pełne usta, zabrakło jakiegokolwiek wspomnienia dotyczącego narodowej kultury. To niegodne i zawstydzające. Niestety nie pierwszy raz zabiegając o poparcie społeczeństwa politycy zapominają, jak wiele głosów można zdobyć, na jakie poparcie można liczyć, ile sympatii można zyskać, jeśli w sposób mądry i przekonujący zamanifestuje się choćby tylko wsparcie dla potrzeb kulturalnych narodu.


Obie Panie zapomniały o tym, ładując do politycznego kosza różnych Falstafów owiniętych w niewypraną bieliznę. A przecież w Programie dla Śląska wystarczyło tylko wspomnieć o potrzebie zbudowania nowoczesnego teatru operowego w Katowicach, aby natychmiast zyskać wiele tysięcy głosów. Wystarczyło w stolicy obiecać przywrócenie działalności klasycznego, na wysokim poziomie repertuarowym i wykonawczym teatru operetkowego, aby mieć za sobą głosy warszawskich wyborców.

Niekończącym się deliberacjom o wieku emerytalnym Polaków niechby towarzyszył tylko gest współczucia dla zaledwie kilkuset osobowej elitarnej, kształconej od najmłodszych lat grupie artystów baletu. Po krótkiej, ale jakże ciężkiej, pełnej wyrzeczeń karierze artystycznej zostali oni pozbawieni prawa do wcześniejszej emerytury. Chyba że będą tańczyć Jezioro łabędzie do 67. roku życia. Oczyma duszy widzę taki spektakl, oczywiście grany wolniej i tańczony pomalutku, za to przy wielkim aplauzie równie leciwej widowni. To kosztowne i paranoiczne przedsięwzięcie powinni sponsorować nie politycy, a zakłady pogrzebowe.

Dosyć narzekań i ironizowania. Dbałość o polską kulturę umarła razem z Polską Ludową, do której przecież nikt nie tęskni. Tęsknimy tylko do kampanii wyborczych, gdzie choćby wspominać się będzie o aspiracjach artystycznych i potrzebach kulturalnych społeczeństwa. Ich zaspakajanie to dalsza sprawa, ale co tu mówić o egzekwowaniu, skoro nigdzie się o nich nie mówi. 

Dynamizując swoją przedwyborczą wojenkę nie odczuwają takiej potrzeby dwie groźne polityczne kumoszki z Warszawy, z których jedna w jesieni nieuchronnie zacznie nami rządzić. Chcąc spełnić chociaż część hojnych obecnie obiecanek, nie znajdzie czasu ani ochoty, aby pochylić się nad polską kulturą, jej ludźmi, problemami i społecznymi potrzebami w tym zakresie.

Podczas ostatniej wojny Churchillowi przyniesiono do akceptacji projekt budżetu Anglii. Po uważnym przeczytaniu spytał: – A gdzie pieniądze na kulturę? Odpowiedziano: – Przecież trwa wojna, więc jaka kultura! – Jeżeli nie ma kultury, to o co my do cholery walczymy?! – zdziwił się Churchill.

                                                                                  Sławomir Pietras