Przegląd nowości

Rozmyślania w Barcelonie

Opublikowano: poniedziałek, 13, lipiec 2015 16:15

Strajkować można zapewne wszędzie. Ale zjawisko to trudne jest do wyobrażenia na terenie teatru operowego. Jego istotą jest praca zespołowa. Jeśli wiec strajkować będzie tylko orkiestra, produkcja pozostałych zespołów pozostanie bez sensu. Jeśli zastrajkuje pierwszy tenor (np. Kalaf w Turandot stojący na scenie i zamiast śpiewania poruszający tylko ustami) do niczego będą duety, tercety, ansamble i wysiłek pozostałej obsady solistów.

Stefania Toczyska opowiadała mi kiedyś, że musiała śpiewać Laurę w Giocondzie (bodaj w Operze Rzymskiej), podczas gdy współpracy odmówił tamtejszy chór. Nie, żeby w ogóle… Chórzyści ubrali się w kostiumy, ucharakteryzowali, wyszli na scenę, wykonali przewidziane reżyserią zadania aktorskie, tylko nie wydali z siebie ani jednego dźwięku.

Podobnie przed laty zachował się na  próbie generalnej Mefistofelesa chór Teatru Wielkiego w Łodzi, który zamiast śpiewać trudny wokalnie prolog… milczał jak zaklęty, choć orkiestra sobie grała. Chodziło im – o ile pamiętam – o to, że czuli się przemęczeni pracą. Ale manifestowali tylko podczas próby generalnej, a nie na spektaklu!

Sprzeczność interesów pomiędzy poszczególnymi zespołami artystycznymi, obsługą sceny, pracowniami technicznymi, administracją i obsługą widowni jest tak duża, że trudno sobie wyobrazić konsensus w sprawach strajkowych całej załogi opery. No, chyba że chodzi o wyrzucenie dyrektora. Wtedy „małpi rozum” ma szanse zdominować każde rozsądne myślenie.

Refleksje na ten temat przyszły mi do głowy, kiedy w czerwcu bezradny stałem przed wejściem do Gran Teatre del Liceu w Barcelonie. Dawano właśnie Don Pasquale Donizettiego w świetnie pomyślanej inscenizacji Laurenta Pelly`ego, z rewelacyjnym Mariuszem Kwietniem (Malatesta) i młodym argentyńskim tenorem Juanem Francisco Gatellem (Ernesto), którego kunszt wokalny i aktorstwo nieraz jeszcze usłyszymy i zobaczymy na największych scenach świata.


Wraz z przybyłym do Barcelony fanklubem Mariusza Kwietnia nie mogliśmy wejść do gmachu, bo drogę zagradzał tłum wystrojonych melomanów, a porządku pilnował kordon policji. Wreszcie dzięki niemu znaleźliśmy się w środku. Na szczęście byliśmy posiadaczami wykupionych wcześniej przez Grand Tour biletów wstępu za – bagatela – 200 euro każdy, jako że kasy biletowe były nieczynne. Wkrótce gwiżdżący i wykrzykujący przez tuby wojownicze hasła po katalońsku – jak się okazało – działacze związkowi poinformowali nas, że jesteśmy świadkami strajku bileterek i kasjerek. O co im chodziło trudno dociec, bo przecież nie rozumieliśmy nic po katalońsku. Towarzyszyły im przybyłe pod Teatr zastępy uczestników odbywającej się akurat na Rambli parady równości. Wśród różnych przebierańców przeważali bezpruderyjni transwestyci dużo bardziej zabawni, niż najkomiczniejsze diwy operowe epok minionych. Na głowie jednej z nich w formie kapelusza sterczał okazały, wypielęgnowany penis z genitaliami, o jakim mógłby tylko marzyć najlepszy Radames, Samson, Zygfryd czy Otello.

Demonstrujący podsuwali do podpisu jakąś listę protestacyjną, której stanowczo nie podpisałem. Przed kilkoma laty to samo robiła w Poznaniu trójka moich przeciwników. Mówili do artystów, że chodzi o podwyżki, a tam było napisane, aby mnie wyrzucić, czego nikt nie zdążył doczytać.  

Brak strajkującej obsługi widzów w Teatro del Liceu spowodował spore trudności w dotarciu do właściwych miejsc na sali. Nie sprzedawano żadnych programów i spisu obsad, a oblegane zwykle stoisko z albumami, nagraniami i pamiątkami było po prostu nieczynne.

Po rozpoczęciu przedstawienia drzwi na widownię pozostały otwarte, bo nie miał ich kto zamknąć. Oburzony, ale i rozbawiony tym chaosem rozmyślałem co byłoby, gdyby strajkowały nie bileterki i kasjerki, ale pracy odmówiłby np. Mariusz Kwiecień, Juan Francisco Gattel, lub Stefania Toczyska. Czy ktoś kupiłby bilet za 200 euro, aby oglądać starannie pracujące kasjerki, czynne stoisko z gadżetami, uprzejme bileterki wskazujące widzom miejsca i w porę zamykające drzwi na widownię mimo, że przedstawienie nie mogłoby się rozpocząć.          

Wtedy kolejna parada równości przed Teatrem mogłaby ewentualnie uratować sytuację.

                                                                                Sławomir Pietras