Przegląd nowości

Maggio Musicale w Turynie i Florencji

Opublikowano: poniedziałek, 18, maj 2015 00:01

Turyn – gdyby nie patrzeć z perspektywy Całunu, Juventusu i Fiata – można by porównać do Łodzi. Jest miastem o wiele piękniejszym, ale niemal wszystkie włoskie miasta są piękniejsze od polskich. Gdyby jednak znalazły się pieniądze na rewitalizację Łodzi i jej secesji, zabytkowej infrastruktury przemysłowej, terenów zielonych (podobno największa w Polsce powierzchnia parków miejskich) a zwłaszcza potencjału kultury, nauki i sportu, to kto wie…

Myślałem o tym spacerując po wiosennym Turynie przed premierą opery Vincenzo Belliniego Purytanie w tamtejszym Teatro Reggio. Nie w tym, w którym grano to dzieło już w roku 1841, wkrótce po śmierci Belliniego. Zbombardowane przez aliantów pod koniec ostatniej wojny stare Teatro Reggio było dumą Piemontu. Legenda głosi, że podczas jednego z nalotów dawano Turandot z wielkim sopranem Giną Cigną. Oczarowani jej potęgą głosu melomani nie usłyszeli podobno bombardowania i ocknęli się dopiero po zakończeniu II aktu.

Począwszy od kwietnia 1973 roku Turyn zafundował sobie nową siedzibę Opery, wspaniały, nowoczesny gmach. Jego inauguracja przeszła do historii jako skandal premiery Nieszporów sycylijskich Verdiego, w której klęskę debiutu reżyserskiego poniosła Maria Callas do spółki z Giuseppe di Stefano mimo, iż w obsadzie była Raina Kabaivanska i Gianni Raimondi, a choreografię firmował Serge Lifar (z Wojtkiem Wiesiołłowskim jako solistą).

O powodzeniu oper Belliniego niezmiennie decydują mistrzowie bel canto. W Turynie była to Olga Peretyatko (Elwira), koloratura podobna w technice śpiewu do Aleksandry Kurzak, urodziwa i utalentowana scenicznie, ale nie o tak pięknym głosie. Karkołomną partię Artura zaśpiewał młody, przystojny i rewelacyjny wokalnie Dimitri Korchak. Nad sztuką tego artysty nie będę się dłużej rozwodził, aby nie ranić serc grona polskich wielbicielek peruwiańskiego tenora Juana Diego Floreza, wyżej stawiając aktualną formę młodego Rosjanina. Podobało się dyrygowanie Michela Mariottiego, reżyseria Fabio Ceresa, ale nie wszystkim scenografia Tiziano Santiego.

 


Maggio Musicale Fiorentino poświęcone jest operze, ale nie tylko. Jego tegoroczna, już siedemdziesiąta ósma edycja to spektakle (Fidelio, Candide, Peleas i Melisanda), koncerty symfoniczne, recitale (m.in. Krystiana Zimermana), rozmaite koncerty kameralne, oraz przedstawienia teatralne i baletowe.

My wybraliśmy się na Fidelio Beethovena, wybitne dzieło z pogranicza klasyki i romantyzmu. Jego siła kreatywna pozostaje w rękach dyrygenta, uruchamiającego szczególne piękno, ekspresję, dynamiką i patos tkwiący w tej muzyce. We Florencji uczynił to Zubin Mehta, maestro światowego formatu, wszechstronny, charyzmatyczny, szczególnie usposobiony do muzyki Beethovena. Po raz pierwszy usłyszałem w tym utworze orkiestrę koncertującą i nie zagłuszającą śpiewaków, oraz solistów interpretujących swe partie, jakby uczestniczyli w nagraniu płytowym: Ausrine Stundyte (zachwycająca Leonora), Anna Virovlansky (urocza Marcelina), Evgeny Nikitin (wspaniały Pizzaro) i Manfred Hemm (bardzo dobry Rocco).

Satysfakcji dopełnił jednoczesny reżyser, scenograf, projektant kostiumów, obrazów wideo i autor świateł – Pier’Alli. Przydałby się taki u nas w Polsce! Wszystko to odbywało się w przepięknym, zbudowanym przed czterema laty gmachu Opera di Firenze. Trzysta metrów obok stoi czekając na wyburzenie stare Teatro Comunale pamiętające dawne dni chwały Maggio Musicale, gdy w latach pięćdziesiątych rządzili tu Paris Votto, Luigi Barlozetti, Francesco Siciliani, a śpiewała Maria Callas, Fedora Barbieri i Boris Christow.

Po emocjach związanych z Fideliem w gronie peregrynów łódzkiego „Grand Touru” odwiedziliśmy Pałac Medyceuszów, Vecchio i Pittich, Duomo, bazylikę St. Croce z grobami Michała Anioła, Machiavelliego, Gallileusza i Rossiniego. Obejrzeliśmy wspaniałości malarstwa włoskiego Renesansu, na których liczne Madonny mają oblicza powabne i kuszące, w przeciwieństwie do ich uduchowionych obrazów ze Średniowiecza. Natomiast współczucie i żałość wzbudzały liczne rzeźby nagich herosów, świętych i Dawidów, w większości z odgryzionymi przyrodzeniami.

U nas w Krakowie byłoby to nie do pomyślenia!

                                                                       Sławomir Pietras