Przegląd nowości

Do czego służą oklaski

Opublikowano: poniedziałek, 04, maj 2015 07:22

Generalnie służą do zamanifestowania aprobaty lub dezaprobaty. Klaszczemy po zakończeniu czyjegoś przemówienia, a nawet podczas jego trwania, na znak zgody z jego treścią, lub wyrażanych w nim poglądów. W teatrze bijemy brawa jeśli spektakl nam się podoba, a występujący artyści wzbudzili dostateczną sympatię. Bijemy brawa podczas koncertów, występów kabaretowych, manifestacji politycznych, imprez sportowych, nabożeństw kościelnych, a ostatnio nawet podczas niektórych pogrzebów, kiedy wyprowadzają jakiegoś wybitnie szanowanego nieboszczyka, który i tak owacji słyszeć nie może.

Trudno dokładnie skodyfikować zasady i okazje do klaskania. W czasach mojej warszawskiej dyrekcji często przychodził ze swą świtą do Teatru Wielkiego charyzmatyczny wówczas premier, człowiek obyty, uroczy i ujmująco dowcipny. Pewnego razu z jakiejś międzynarodowej okazji graliśmy uroczysty koncert z symfonią złożoną z czterech części. Na wszelki wypadek zręcznie wplotłem przy powitaniu informację, że symfonię oklaskuje się dopiero po jej całkowitym zakończeniu, a nie – broń Boże – po każdej części. Powiedziałem to dlatego, że publiczność zapatrzona w lożę rządową, gotowa jest klaskać zawsze wtedy, kiedy przywódcy, zresztą nie tylko w teatrze. Słusznie i naukowo – oświadczył premier – i po chwili rozpoczęliśmy symfonię.

Jakież było moje zdumienie, kiedy po pierwszej części szef rządu pierwszy zaczął bić brawo, a po nim cała widownia. To samo powtórzyło się po drugiej i trzeciej części dzieła, ze wstydem wobec wielu siedzących na widowni cudzoziemców. Zapytany później, dlaczego wzniecił przedwczesne owację, odparł rozbrajająco: ależ mnie ta muzyka zachwyciła już od pierwszych taktów i po prostu nie mogłem się powstrzymać!

Kilkakrotnie zetknąłem się z oklaskami wyrażającymi niechęć, dezaprobatę, niezadowolenie i protest. Któryś z moich następców poprosił mnie do Sal Redutowych Opery Narodowej o wygłoszenie laudacji poświęconej Marii Callas. Niestety przede mną niemiłosiernie długo ględziło kilku innych mówców, warszawskie śpiewaczki z różnym efektem usiłowały śpiewać repertuar greckiej divy, a mnie – zapewne chcąc uhonorować – umieszczono na samym końcu sążnistej manifestacji.


Z początku płomienne wystąpienie w moim wykonaniu obudziło znużonych słuchaczy. Ale po pewnym czasie w obawie, że nigdy nie skończę, gdy wyciągnąłem rękę po szklankę wody, rozległy się zrazu nieśmiałe, ale narastające, uprzejme, ale stanowcze i nieustające oklaski. Zobaczywszy co się święci, ukłoniłem się i opuściłem estradę. Moi liczni zwolennicy twierdzili później, że i tak wypadłem najlepiej.

Szczegółów wyklaskania w stanie wojennym znanego łódzkiego śpiewaka opisywał nie będę, bo szczerze mu współczułem mimo, że anonimowi niegodziwcy mieli ku temu polityczne powody. Byłem również świadkiem próby zorganizowanej owacji na premierze Dejmkowskiego Wyzwolenia w Warszawie. Niestety, aby zrobić profesjonalną klakę, trzeba być co najmniej teatralnym fachowcem w zakresie repertuaru i obsady, a nie tylko działaczem politycznego podziemia. Owację w środku przedstawienia otrzymała – ni z gruszki, ni z pietruszki – zupełnie inna aktorka niż ta, którą chciano uhonorować.

Najbardziej bulwersuje mnie bicie brawa przez artystów, wzajemnie oklaskujących się przed publicznością podczas ukłonów po zakończeniu przedstawienia. Ma to w intencji służyć wzniecaniu bardziej frenetycznych owacji na widowni i sugerować, jak to wykonawcy wzajemnie szanują swój kunszt, co powinna docenić również bardziej sążnistymi oklaskami zgromadzona gawiedź. Najczęściej ma to miejsce po spektaklach operowych i baletowych. Chór oklaskuje epizodystów, soliści orkiestrę, orkiestra balet, a wszyscy dyrygenta trzymającego się kulis, aby – niby to opornie – ukazać się w końcu na scenie ze swym magnetyzmem, genialnością, przesłaniem, misją i charyzmą.

Istna komedia, jak mawiała moja stara przyjaciółka Zofia Wilczyńska, niegdysiejsza tancerka, girlsa, aktorka filmowa i teatralna. Od kilku lat jest już na boskim sądzie, ale za pewne w roli surowego sędziego, rozpatrującego najbardziej komiczne przypadki.

                                                                                        Sławomir Pietras