Przegląd nowości

O potrzebie operetki

Opublikowano: poniedziałek, 12, styczeń 2015 08:55

Na przełomie stuleci (tych przed wojnami światowymi) Warszawa była jedną ze stolic europejskiej operetki. Wymieniano ją jednym tchem za Wiedniem, Paryżem, Berlinem i Petersburgiem. Nie z powodu kompozytorów i librecistów, ponieważ byli nimi przede wszystkim Francuzi, Austrowęgrzy i Niemcy. Bardziej dzięki realizatorom i gwiazdom, których blask lśnił nad Wisłą aż do II wojny. Również po jej zakończeniu mimo socrealizmu, dyktatury proletariatu, przyjaźni ze Związkiem Radzieckim i potępiania feudalno - burżuazyjnej przeszłości, Operetka w Polsce miała się dobrze.

Tłumy publiczności, dawniej drobnomieszczańskiej a potem budującej socjalizm, oblegały teatry operetkowe mdlejąc z rozkoszy na Księżniczkach czardasza, Hrabinach Maricach, Baronach cygańskich, Carewiczach, Hrabiach Luxemburgach, nie mówiąc o Wesołej Wdówce, Krainie uśmiechu, Zemście nietoperza, Orfeuszu w piekle czy Pięknej Helenie.

Aż po koniec lat sześćdziesiątych teatry uprawiające wyłącznie klasyczny repertuar operetkowy działały w Krakowie, Gliwicach, Łodzi, Poznaniu, Lublinie, Warszawie, Wrocławiu i Szczecinie. Natomiast w Bydgoszczy operetkę grano na zmianę z pozycjami operowymi, a w Gdyni z musicalem.

To musical zagroził egzystencji młodszej siostry opery na naszych scenach. Zaczęło się  od zmiany nazw teatrów z operetkowych na muzyczne. Ci sami artyści grali teraz w musicalach. Niestety do repertuaru zagranicznego nie mieliśmy dostępu, a musicale rodzime miały się tak do światowych, jak nie przymierzając szampan do kwasu chlebowego. Nikt jeszcze wtedy – może poza Danutą Baduszkową – nie zdawał sobie sprawy, że w sensie wykonawczym operetka i musical to dwa odrębne światy. Zaczęto szkolić kadry musicalowe, a fachowców operetkowych ciągle ubywało. Wielka klasyka ostała się tylko w zespołach operowych: Baron cygański, Zemsta nietoperza, Orfeusz w piekle w Poznaniu, Wrocławiu, Łodzi, Bytomiu i Gdańsku. Stopniowo odchodzili, a potem umierali tacy mistrzowie operetkowego rzemiosła, jak Jerzy Sillich, Zdzisław Górzyński, Zygmunt Wojciechowski, Zbigniew Lipczyński, Lesław Tokarski (dyrygenci), Witold Zdzitowiecki, Bolesław Fotygo-Folański, Danuta Baduszkowa, Beata Artemska (reżyserzy).


Stosunkowo niedawno honor tej sztuki próbował ratować w warszawskiej Romie Bogusław Kaczyński. Ale i on poległ, rażony bezmyślnością ówczesnych warszawskich radnych, przejściowych decydentów i złą wolą zawistnych nikczemników. Miał tylko za sobą publiczność; w Warszawie, w Łańcucie i Krynicy, oraz w radiu i telewizji. Ale jak się okazuje u nas to stanowczo za mało.

Zamiast kontynuować ten smutny wątek, kilka słów o potrzebie operetki. Nie ma co wypominać jej tandety, szmirowatości, durnowatości fabuły, głupoty dialogów i idiotyzmu sytuacji scenicznych. Proszę przyjąć do wiadomości, że uprawianie tej sztuki na poziomie wysokim wymaga od realizatorów i wykonawców kwalifikacji co najmniej takich jak w operze, tylko z jednoczesnym mistrzostwem śpiewu, tańca, dialogowania, wszechstronnej muzykalności i gry aktorskiej. Dlatego do operetki odnosi się również powiedzenie, że kiepska jest najgorszą dziedziną sztuki, a uprawiana kunsztownie, należy do najlepszych i najcenniejszych.

Publiczność już dawno odczuła to i zrozumiała. Stawia się zawsze tłumnie tam, gdzie  można obejrzeć wykonania arcydzieł Offenbacha, Straussa, Lehára, Kálmána, Millöckera, Zellera, Dostala, Ábraháma, czy Frimla. Przenoszenie się do światów na wpół bajkowych, w scenerie dalekie od codzienności, sytuacje rodem z sennych imaginacji, a wszystko to przy porywającej muzyce, pięknym śpiewie i ekscytującym tańcu – oto kwintesencja klasycznej operetki.

Postanowiłem się o nią upominać, zjednywać zwolenników, przytaczać argumenty, prowadzić batalie, przekonywać i prosić. Aż na powrót powstanie z prawdziwego zdarzenia Operetka Warszawska, tak jak ongiś berlińska Komische Oper, Metropol, paryska Opera Comique, Petersburski Teatr Operetki czy madrycka Zarzuela. Należę bowiem do niezliczonych tysięcy tych, którzy – gdyby rozpisać ankietę, czego brakuje w życiu teatralnym stolicy – opowiedzą się za potrzebą reaktywowania Operetki.

Oczywiście Operetki wspaniałej, nie tej z ul. Wiejskiej 4/6/8.

                                                                      Sławomir Pietras