Przegląd nowości

Kwiaty i oklaski

Opublikowano: poniedziałek, 05, styczeń 2015 10:56

Nie chodzi tu o bukiety i owacje, jakie należą się artystom za doznawane wzruszenia, kunszt sceniczny i urodę. Przesyłanie kwiatów na scenę ma długą i piękną tradycję. Najcenniejszy był w niej zwyczaj dołączania do wiązanek biżuterii, precjozów, a nawet (to już rzadziej!) finansowych gratyfikacji. Czynili to egzaltowani i zamożni wielbiciele. Było tak od dawna aż do wojny, bo po niej zwyczaj ten bezpowrotnie zaginął.

Oczywiście kwiaty wysyłane są nadal. Jeśli na premierze zespół dostaje po jednej różyczce, świadczy to o  rozrzutności dyrekcji. Jeśli całe naręcza trafiają do reżysera, ani chybi chodzi o wdzięczność aktorów, że zostali wybrani do udziału w tej sztuce. Czym większe miernoty, tym pokaźniejsze przesyłają bukiety.

Szczególnie kłopotliwe jest rozdawnictwo kwiatów po spektaklach baletowych i operowych. Nie chodzi tu o obdarowanie protagonistów, co ubarwia finał przedstawienia i wydłuża owacje. Często wszakże zdarza się, że bileterki i woźni teatralni rozpychają na scenie tłum chórzystów lub corps de ballet, szukają w ostatniej linii trudno rozpoznawalnych osobników, wręczają im kwiaty, po czym schodząc ze sceny pozostawiają gwiazdy wieczoru z pustymi rękami. Zaskoczeni widzowie kombinują, że albo artyści zespołowi sami sobie wysyłają tę zieleń, albo mamy do czynienia z talentami, które publiczność rozpoznała wcześniej, niż bezduszna dyrekcja.

W długiej praktyce teatralnej widziałem mnóstwo przedmiotów, którymi obdarowywano ludzi na scenie: misie, laleczki, bombonierki, paczki żywnościowe, żywe zwierzaki, a nawet pół litra, owinięte wstążeczką i kokardą. Próby ukrócenia tego procederu za komuny kończyły się dla dyrektora listami do KC, pisanymi przez znieważonych tancerzy, uciemiężone chórzystki i nestorów, pamiętających swe sukcesy we Lwowie, Wilnie i za okupacji. Później tych bezsensownych zwyczajów bronili neofici z Solidarności, często ci sami ludzie, co za PZPR-u.

Wręczaniu kwiatów na scenie towarzyszą zawsze oklaski na widowni. Reguluje to reżyser lub inspicjent. Dawniej bywało, że zachwyty kwitowano okrzykami: Boska!, Bravissimo!, Genialnie! Obecnie z gardeł części widowni wyrywają się piski zachwytu, charkoty rozkoszy i asemantyczne oznaki akceptacji na najwyższych dźwiękach ludzkiego głosu.


Od pewnego czasu – w moich młodych latach tego jeszcze nie robiono – artyści podczas ukłonów oklaskują siebie nawzajem. Mniej chyba chodzi tu o koleżeńską admirację, więcej o nakłanianie widzów do przedłużania braw. W teatrach dramatycznych po premierach wykonawcy mają zwyczaj krzyczeć w kierunku widowni: reżyser… reżyser…! Po chwili pojawia się na scenie delikwent w ten sposób wywołany, często sztucznie rozczochrany i niekompletnie ubrany, że niby to do ostatniej chwili reżyserował, wspierał, ratował sytuację, podpowiadał i panował nad wszystkim.

Jeszcze gorzej, gdy jest dyrektorem teatru. Wtedy elegancko ucisza i tak milknące oklaski udręczonych już widzów i zaczyna przemówienie dziękczynne. Najpierw wychwala aktorów, realizatorów, asystentów i pomocników. Potem ekipę techniczną, oświetleniowców, garderobianych, krawców, szewców, butaforów, kasjerki biletowe, obsługę widowni, a nawet motorniczych tramwajów, które przejechały obok teatru podczas przedstawienia. Potem następują podziękowania. Za komuny władzom partyjnym i administracyjnym. Teraz kurii archidiecezjalnej, proboszczowi co poświęcił dekorację i kostiumy, sponsorom za wsparcie i obecność (zwykle pytają, ile jest przerw i czy to potrwa długo), wreszcie rodzinom, znajomym, a zwłaszcza krytykom za recenzje, jakie dopiero napiszą.

Co uczynić z tym dziwacznym procederem kwiatowym i rytuałem oklaskowym? Jestem za uproszczeniem. Kwiaty tylko dla ról głównych, mogą być oczywiście z biżuterią i precjozami. Dla reszty podwyżki i pieniężne nagrody. Misie, laleczki, zwierzaki, flaszki i kwiaty prosto do garderoby. Natomiast oklaski niechby były zawsze spontaniczne, daj Boże frenetyczne, niewymuszone, długie i szczere.

Tego wszystkiego życzę artystom i bywalcom teatralnym w Nowym Roku i na wszystkie następne.

                                                                                           Sławomir Pietras