Wielkanocny Eros Tanatos

Opublikowano: poniedziałek, 06, maj 2019 07:01
Pietras Sławomir

Jeśli czas wielkanocny nie jest tylko malowaniem jajek, obfitym stołem i polewaniem się wodą w drugi dzień świąt, to bywa często okresem głębokiej zadumy nad życiem, losem, cierpieniem, miłością i śmiercią. Tego roku Eros (bóg miłości) splótł się w sposób szczególny z Tanatosem (bogiem śmierci).

 

Na początku kwietnia żegnaliśmy w podpoznańskich Skokach pierwszego wielkopolskiego marszałka Stefana Mikołajczaka, wybitnego samorządowca, o którym pamięć zachowają w sercach liczne środowiska artystyczne, jako że był ich opiekunem, doradcą, a przede wszystkim hojnym szafarzem dóbr materialnych, sprawiedliwym i troskliwym przełożonym.

 

W połowie kwietnia pogrzeb sędziwej, ale niezwykle energicznej, sprawnej i aktywnej Zdzisławy Jandy, matki Krystyny. Gwiazda sceny polskiej  po swojej rodzicielce odziedziczyła tylko mądrość, rozwagę, trzeźwość umysłu i pracowitość. Natomiast  talent i charyzmę otrzymała bezpośrednio od Pana Boga. W kilka godzin po tych funeraliach piorunująca wiadomość o pożarze Katedry Notre Dame, jakby Opatrzność chciała powiedzieć, że nie ma takiego nieszczęścia, które mogłoby dorównać następnemu.

 

A następnym była wiadomość o śmierci Marzeny Dąbrowskiej, żony Waldemara, dyrektora Opery Narodowej, a przedtem Ministra Kultury, w powszechnej opinii najlepszego z dotychczasowych. Nie zapomnę permanentnego zdenerwowania Marzeny, gdy siedzieliśmy razem na widowni Teatru Wielkiego, a On występował publicznie (robił to zawsze mistrzowsko !), a ona ciągle niepewna, czy się uda, czy dobrze wypadnie… Nie zapomnę naszych wspólnych wakacji z dorastającą wtedy ich uroczą córką Martą (obecnie utalentowaną aktorką), dla której Marzena była zawsze wzorową matką. Będę pamiętał i na zawsze pozostawię w dyskrecji jej zwierzenia i problemy, z którymi przyszło jej się zmierzać, pozostając u boku tak aktywnej i wybitnej, a jednocześnie – co oczywiste – tak absorbującej postaci.

 

Pewnego razu, gdzieś w połowie lat 80-tych wszedł do mojego gabinetu w łódzkim Teatrze Wielkim student, będący kopią funkcjonującego wraz ze mną wiele lat wcześniej w Poznaniu, nieżyjącego już scenografa Zbigniewa Kaji.


Okazało się, że to jego syn Ryszard Kaja też scenograf i malarz, którego matka Stefania zajmowała się ceramiką i malowaniem pejzaży. Jeden z nich w formie rozległej, poziomej panoramy w miniaturze nawiązującej do Styki i Kossaka podarowała mi po wrocławskiej premierze Krakowiaków i górali, kiedy to Ryszard stworzył zachwycające dekoracje i kostiumy. Pracował ze mną ponad 30 lat. Był syntezą talentów i pasji swoich rodziców, ale od młodości podążał własną drogą, z czasem coraz mniej zajmując się scenografią, natomiast coraz głębiej wnikając w istotę i sens kostiumów teatralnych, konstruowanych często w bezpośrednim kontakcie i współpracy z artystami, którzy później nosili je na scenie.

 

Z czasem stał się twórcą całych serii znakomitych plakatów o rozpoznawalnej urodzie graficznej, zresztą widocznej również w licznych ubiorach operowych i baletowych. W ostatnich latach coraz częściej podróżował, głównie do krajów egzotycznych, wszędzie szukając nowych inspiracji. W dużych centrach światowej sztuki bywał tylko wtedy, gdy trzeba było zaprezentować swój dorobek w zakresie malarstwa, plakatu i licznych oryginalnych konceptów artystycznych (np. portrety trumienne). Wystaw tych było coraz więcej. Był z nich dumny. Miał zaledwie 57 lat. Dopadł go nowotwór krtani. Właśnie Jego, który w teatralnych gremiach niezmiennie brylował dowcipem, gawędziarstwem, uroczym gadulstwem i nieszkodliwym plotkarstwem, za co był powszechnie uwielbiany. 

 

Szczególną nostalgię wiejącą spod znaku tegorocznego Erosa i Tanatosa wywołała wiadomość przekazana mi podczas życzeń wielkanocnych przez niegdysiejszą artystkę baletu Rysię Grąbkowską, a obecnie stateczną damę na salonach Domu Artysty Weterana w Skolimowie. Z Jej inicjatywy we wtorek 7 maja o godz. 15 zostanie odsłonięta tablica pamiątkowa zawierająca nazwiska wybitnych polskich tancerek i tancerzy, którzy w finale życia zamieszkali w Skolimowie i stąd odeszli do wieczności. Są to Barbara Bittnerówna, Irena Cieślikówna, Halina Baurska, Olga Glinkówna, Witold Gruca, Irena Jedyńska, Michalina Kamińska, Zofia Pflanz-Dróbecka, Olga Sawicka, Rajmund Sobiesiak i  Sabina Szatkowska.

 

Pojadę tego dnia do Skolimowa wpatrzony w nazwiska znajdujących się tam luminarzy polskiej sztuki tańca w nadziei, że świat nie zapomni również o postaciach, w okresie minionej właśnie Wielkanocy zabranych od nas bezpośrednio w objęcia Erosa i Tanatosa.

                                                                        Sławomir Pietras