Przegląd nowości

„Madama Butterfly” w Opéra du Rhin w Strasburgu

Opublikowano: czwartek, 24, czerwiec 2021 16:06

Opéra du Rhin w Strasburgu postanowiła zakończyć sezon - ze względów pandemicznych właściwie na dobrze nierozpoczęty - nową realizacją Madama Butterfly Giaccomo Pucciniego. Oczywiście chodzi tutaj o jedną z najczęściej wystawianych na świecie oper, ale także o dzieło, które w obecnym kontekście społeczno-politycznym wzbudza coraz mocniej wybrzmiewające polemiki.

Madama Butterfly,Strasbourg 1a

Niektórzy odbiorcy nie mogą się bowiem pogodzić z poniżającą ich zdaniem kobietę wymową historii młodziutkiej i naiwnie zakochanej Japonki, którą bogaty Amerykanin poślubia dla swojego kaprysu, a następnie porzuca, w dodatku odbierając jej dziecko. Powiedzmy zatem od razu, że zdaniem argentyńskiego reżysera Mariano Pensottiego, zaproszonego do pracy nad inscenizacją rzeczonej pozycji, w dziele Pucciniego pojawia się rozpowszechniony w czasach kompozytora kolonialny wizerunek „drugiego”.


Dodajmy: wizerunek bardzo uproszczony, gdyż to pozwala tego „drugiego” łatwiej i skuteczniej kontrolować. Zarazem w zamieszczonym w programie słowie wstępnym Pensotti wspomina jeszcze o tym, że ów „drugi” może być także zniekształconym odbiciem tej samej osoby, jak to ma miejsce w przypadku Cio-Cio San, w której ściera się kultura orientalna z zachodnią.

Madama Butterfly,Strasbourg 2

Według reżysera niejako zachodnim sobowtórem tytułowej bohaterki jest w tej operze postać Kate. Do tych rozważań dorzuca on jeszcze wpływ przeszłości na bohaterkę, która zadaje sobie samobójczą śmierć tym samym sztyletem, którym odebrał sobie życie jej ojciec i tym samym jakby podąża za swymi traumatycznymi wspomnieniami.

Madama Butterfly,Strasbourg 3

I tak oto wizja Pensottiego wyraźnie eksponuje tematykę tożsamości, z którą według Pensottiego Cio-Cio San ma poważne problemy, co przejawia się w tym, że za wszelką cenę usiłuje stać się kimś innym niż jest naprawdę. Rezygnuje ze swojej religii, zrywa więzi z rodziną, próbuje zachowywać się jak kobieta z zachodniego świata, urządza swój dom w amerykańskim stylu. Nie mamy tutaj zatem do czynienia z banalną historią miłości dziewczyny do mężczyzny, lecz z opowieścią o walce jednostki z własną samoświadomością. O ile jednak tak nakreślona przez reżysera koncepcja może wydawać się interesująca, o tyle jej realizacja nasuwa wiele wątpliwości.


Równolegle z wywiedzioną z libretta narracją sceniczną Pensotti postanowił bowiem poprowadzić drugą - tym razem wymyśloną przez siebie - historię. Otóż wyobraził on sobie fikcyjną postać japońskiej reżyserki Maiko Nakamury, która przyjeżdża do Strasburga w celu…wyreżyserowania Madama Butterfly.

Madama Butterfly,Strasbourg 4

Ponieważ losy operowej bohaterki mają mieć pod wieloma względami wiele wspólnego z jej własnym, znajdującym się właśnie „na zakręcie” życiem, wspomniana Maiko postanawia po raz pierwszy zerwać z tradycyjnym wystawianiem opery Pucciniego. Oczyszcza swój spektakl z wszelkich elementów związanych z japońskim folklorem i zastępuje je odniesieniami do osobistych przeżyć i doświadczeń. Chce obnażyć schemat, według którego kobiety są zmuszane do przyjęcia na siebie archetypicznych ról narzucanych im przez „kolonizujących” je mężczyzn.


Niejako przy okazji uświadamiamy też sobie, że Maiko przeżywa kryzys w swoich relacjach z mężem i synem, a ponadto, że jej ojciec nie zginął w wypadku samochodowym, jak do tej pory myślała, lecz że popełnił samobójstwo, tak jak Butterfly. W trakcie prób Maiko Nakamura niespodziewanie znika, gdyż po raz pierwszy od trzydziestu lat wraca w tajemnicy do rodzinnej Japonii, żeby odnaleźć tam grób swoich dziadków. Po powrocie do Strasburga popada w jeszcze głębszy kryzys i na tydzień przed premierą popełnia w teatrze samobójstwo.

Madama Butterfly,Strasbourg 5

O tym wszystkim dowiadujemy się zaś z wyświetlanych nad sceną przez niemalże cały czas trwania przedstawienia napisów i właśnie w tym tkwi słabość omawianej realizacji. Owe napisy nie tylko rozpraszają widza, odrywając jego uwagę od rozgrywających się na scenie wydarzeń, ale także - co gorsza - nie pozostają na ogół w żadnym związku z tekstem libretta i narracją muzyczną. W dodatku nie bardzo wiadomo, czemu taka zagmatwana sytuacja teatralna ma służyć, bo przecież w niczym nie wzbogaca naszego odbioru rzeczonego dzieła.

Madama Butterfly,Strasbourg 6

(Znacznie bardziej przekonujące okazało się dwa lata temu zrealizowane przez Pensottiego na tej samej scenie przedstawienie Beatrix Cenci Alberto Ginastery). Mocną stroną spektaklu jest natomiast urzekająca surowym pięknem i czytelną symboliką scenografia Mariany Tirantte, zjawiskowo podświetlana przez Alejandro Le Roux. Ideę oderwania się protagonistki od źródeł swojego pochodzenia i utraty punktów odniesienia przywołują dwa usytuowane z boku sceny uschnięte pnie oraz zawieszone na wysokości do góry nogami drzewo.


Podczas duetu Cio-Cio San z Suzuki z drugiego aktu („Scuotti quella fronda”) z owego drzewa opadają martwe i poczerniałe już liście. W niezwykle pomysłowy i enigmatyczny sposób jest tutaj przedstawiony dom tytułowej bohaterki. Jego jakby częściowa dezintegracja w drugim akcie sugeruje zachodzące u tej dziewczyny zmiany tożsamościowe. Zaś, kiedy w akcie trzecim ten dom zupełnie znika, pozostawia pustkę, a w niej przerażająco samotną Cio-Cio San i - jak się domyślamy - także Maiko Nakamurę. Pod względem wokalnym najlepiej wypadają tutaj role drugoplanowe, przede wszystkim dysponujący szlachetnym i bezbłędnie prowadzonym barytonem Tassis Christoyannis (Konsul Sharpless), powszechnie ceniony artysta grecki.

Madama Butterfly,Strasbourg 7

Bardzo dobrze został także przyjęty występ ujmującej ciepło brzmiącym mezzosopranem Marie Karall (Suzuki), która niewątpliwie może się wkrótce stać ozdobą pragnących z nią współpracować teatrów. Zainteresowanie wzbudzają także utalentowani wokalnie i aktorsko gruziński bas Nika Guliashvili (Wuj Bonza) i tenor Loïc Felix (Goro). Nie do końca natomiast przekonują soliści śpiewający główne partie. Niezależnie od pięknego frazowania i swobody scenicznej, ucieleśniająca Cio-Cio San rumuńska sopranistka Brigitta Kele rozczarowuje dość ostrym brzmieniem skądinąd świetnie wyszkolonego głosu. Z kolei włosko-amerykański tenor Leonardo Capalbo, w roli wyjątkowo na planie aktorskim zaangażowanego Pinkertona, zdradza wyraźne problemy z atakowaniem górnych dźwięków, co czasami bywa wręcz nieprzyjemne w odbiorze. Dużą satysfakcję sprawia słuchanie nielicznych - z woli kompozytora - interwencji chóru, który szczególnie we fragmencie „Coro A Bocca Chiusa” wywołuje u publiczności doskonale wyczuwalne wzruszenie. Na czele Orkiestry Filharmonicznej Strasburga stoi Giuliano Carella, którego wnikliwa znajomość wszelkich subtelności partytury pozwala delektować się inwencją melodyczną i orkiestrową Pucciniego. Pod batutą włoskiego dyrygenta liryczna pełnia i uniesienia poruszająco kontrastują z akcentami o zdecydowanie dramatycznym charakterze.

                                                                            Leszek Bernat