Przegląd nowości

„La Sonnambula” Belliniego w Théâtre des Champs-Elysées

Opublikowano: środa, 23, czerwiec 2021 06:45

Po wielu miesiącach zamrożenia życia kulturalnego, spowodowanego sytuacją pandemiczną, doczekaliśmy się nareszcie stopniowego otwierania teatrów operowych dla publiczności. Oczywiście jest to proces niezwykle skomplikowany, wymagający dużego wysiłku i pomysłowości pracujących w nim ekip, które stosują różne koncepcje i strategie przywracania w miarę normalnej działalności artystycznej. Ogólnie rzecz ujmując we Francji wyłaniają się dwie metody postępowania.

 

Lunatyczka 51

 

Pierwsza z nich polega na wpuszczaniu do teatru wyłącznie widzów już posiadających tzw. paszport covidowy lub negatywne wyniki testów, co jest przy wejściu niezwykle surowo egzekwowane. Metoda ta posiada tę zaletę, że pozwala wypełnić widownię niemalże w pięćdziesięciu procentach. Są jednak teatry, które rezygnują z wymienionych wymagań, uważając je za nie do końca sprawiedliwe i tym samym wykluczające część publiczności z uczestniczenia w żywych spektaklach.

 

Lunatyczka 52

 

Problem polega jednak na tym, iż w tym drugim przypadku dyrekcja danej placówki ma prawo wypełnić widownię znacznie mniejszą ilością amatorów sztuki lirycznej, co jest związane z koniecznością utrzymania pomiędzy nimi większych dystansów niż w pierwszym z opisanych przypadków. Ostatnio do teatrów wymagających paszport covidowy lub zaświadczenie z wynikiem testu dołączył paryski Théâtre des Champs-Elysées, wystawiając Lunatyczkę (La Sonnambula) Vicenzo Belliniego w reżyserii Rolando Villazóna, który w ten sposób świętuje dziesięciolecie swojej działalności w charakterze reżysera. Warto w tym miejscu przypomnieć, że prapremiera tej dwuaktowej opery semiseria, mająca miejsce w 1831 roku w Mediolanie, zakończyła się triumfem, którego chyba sam kompozytor się nie spodziewał.


W ogromnej mierze przyczyniła się do niego para wykonawców głównych ról w osobach sopranistki Giuditty Pasty (Amina) i tenora Giovanniego Battisty Rubiniego (Elvino), których szczęśliwy Bellini nazwał „aniołami”. Wszakże nawet bez udziału tych gwiazd rzeczone arcydzieło zaczęło z sukcesem przemierzać cały świat, przyciągając do partii tytułowej najsłynniejsze soprany, w tym również naszą Marcellę Sembrich-Kochańską.

 

Lunatyczka 53

 

I właśnie w warstwie muzycznej należy upatrywać siłę tej opery, albowiem naiwno-sentymentalne, prościutkie i kończące się przeczuwanym już od samego początku happy endem libretto nie należy do najlepszych tekstów, jakie wyszły spod pióra Felice Romaniego. Otóż opowiada nam ono historię świętowanej przez całą szwajcarską wieś zaręczyn pięknej sieroty Aminy, wychowanicy młynarki Teresy, z młodym i bogatym wieśniakiem Elvinem. Szkopuł w tym, że zaufanie pana młodego do niewinnej narzeczonej zostanie podważone za sprawą wprowadzającego wiele nieporozumień lunatyzmu dziewczyny, ale - jako się rzekło - wszystko tutaj zmierza do szczęśliwego finału. 

 

Lunatyczka 54

 

Nawet na kanwie tak nakreślonego scenariusza sprawny, a zwłaszcza pomysłowy reżyser jest w stanie zbudować wciągające przedstawienie, powiedzmy jednak od razu, że Rolando Villazón do takowych nie należy. Przez wiele lat zachwycał publiczność najbardziej prestiżowych teatrów świata swoim wspaniałym i niezwykle cenionym głosem tenorowym. Kiedy jednak pojawiły się u niego coraz bardziej dające się we znaki problemy wokalne, zaczął szukać innych możliwości kontynuowania kariery w świecie muzyki. Od wielu sezonów przedstawia swój muzyczny magazyn na kanale Arte TV, prowadzi cotygodniowy program w niemieckiej stacji radiowej Klassik Radio, jest też animatorem we francuskim Radio Classique, ale swoją największą szansę dostrzegł na polu inscenizacji operowej.


Jego pierwszą realizacją, przyjętą przez publiczność i krytykę dość życzliwie, wszak bez entuzjazmu, był Werther Masseneta na scenie Opéra de Lyon,. Potem Villazón miał jeszcze okazję wyreżyserować dziewięć innych pozycji, czyniąc to z dużym zaangażowaniem, ale nadal bez porywających rezultatów. Niestety zaprezentowana teraz przezeń w Théâtre des Champs-Elysées wersja Lunatyczki potwierdza, że reżyseria nie jest jego mocną stroną.

 

Lunatyczka 55

 

Jak często się w takich przypadkach zdarza, tak i w tym przypadku usiłuje on brak ciekawej koncepcji zastąpić pseudo-oryginalnością i pewną dozą prowokacji, na którą zresztą premierowa publiczność zareagowała wyraźnie reżysera bawiącymi protestami. Jego pozbawiona polotu, miejscami po prostu brzydka i powtarzająca oklepane już manieryzmy operowe „wizja” próbuje się na siłę wyrwać z przywoływanych w libretcie realiów.

 

Lunatyczka 56

 

Dlatego wszystko odbywa się tu w jednorodnej scenografii (Johannes Leiacker), której głównym elementem jest wypełniający całą głębię sceny pejzaż alpejskich szczytów, wśród których trudno sobie wyobrazić wiejską zagrodę czy młyn. Jeszcze trudniej się pogodzić z tym, że scena lunatyzmu głównej bohaterki rozgrywa się na jakimś lodowcu, na który wspinają się również chórzyści. Okazuje się też, iż Amina nie zasypia na łożu Hrabiego w jego pokoju, co wywołuje kryzys zazdrości u jej narzeczonego Elvina, tylko w głównej sali oberży, co z kolei pozbawia libretto przyczyny głównego konfliktu ożywiającego akcję. A już zupełnie nie wiadomo, dlaczego Villazón zmienia zakończenie opery, każąc Elvinowi poślubić Lisę, a nie Aminę.


Pozostaje to w całkowitej sprzeczności z radosnym klimatem muzycznym finału i śpiewanym przez chór (za każdym razem statycznie przez reżysera ustawiany) tekstem. Dodajmy, że brak konsekwencji jest również widoczny w zakresie strojów (Brigitte Reiffenstuel), kiedy na przykład z ciemnymi i skromnymi ubraniami wieśniaków zaskakująco kontrastują białe muśliny tancerek, których układy choreograficzne (Philippe Giraudeau) nie znajdują zresztą żadnego uzasadnienia w narracji scenicznej.

 

Lunatyczka 57

 

Na szczęście ta reżyserska porażka jest w znacznej mierze skutecznie rekompensowana poziomem muzycznym omawianej realizacji. Przede wszystkim dzięki emanującej poezją i delikatnością oraz unikającej tak łatwego w tym przypadku popadnięcia w banał grze Orchestre de Chambre de Paris. Pod czujną batutą włoskiego dyrygenta Riccardo Frizzy, niemalże oddychającego z solistami, muzyka Belliniego uwalnia swą kryształową lekkość i pastoralno-liryczne klimaty.

 

Lunatyczka 58

 

W zespole solistów gwiazdą wieczoru jest pochodząca z Republiki Południowej Afryki Pretty Yende, która w roli Aminy wznieca entuzjazm publiczności mistrzostwem belcantowego wokalizowania, pięknym barwieniem głosu, wrażliwością i szczerością śpiewu. W dodatku zniewala nieprzeciętnym urokiem osobistym. Godnym jej partnerem okazuje się być ucieleśniający postać Elvino Francesco Demuro, dysponujący tenorem o niezwykle ciepłym brzmieniu. Ponadto wyjątkowo pozytywne wrażenie wywierają ujmujący gęsto nasyconym basem Alexander Tsymbaliuk (Rodolfo), czarująca szlachetnym mezzosopranem Annunziata Vestri (Teresa) oraz bezbłędnie odnajdująca się w roli Lisy francusko-amerykańska sopranistka Sandra Hamaoui. 

                                                                                Leszek Bernat