Przegląd nowości

Czar wczesnego baroku – „Orfeusz” Monteverdiego na kopenhaskiej scenie

Opublikowano: poniedziałek, 09, marzec 2020 17:24

Orfeusz Monteverdiego, to pierwsza w całości zachowana opera, uważana za początek tego gatunku. Monteverdi sam zdawał sobie sprawę z tego, że praktykuje nowy sposób pisania muzyki: część swej twórczości, właśnie obejmującej muzykę dramatyczną nazwał „seconda prattica” – na miejsce wielogłosowej polifonii epoki renesansu wchodzi teraz technika monodii, głosu solowego z akordowym akompaniamentem.

 

Orfeusz,Kopenhaga 1

 

Monteverdii (1567-1643) żył w szczęśliwych czasach – w każdym razie jeżeli chodzi o możliwości publikacji – za jego czasów można już było drukować nie tylko teksty, ale także i nuty, dzieła Monteverdiego znamy więc dużo lepiej, niż jego poprzedników. Opera jako gatunek muzyczny powstała jako naśladownictwo epoki antycznej i tego, jak sobie wyobrażano grecki dramat – mianowicie jako teatr śpiewany. Renesansowi teoretycy włoscy ciągle jednak pokreślali, że na pierwszym planie ma znaleźć się słowo, muzyka ma być mu podporządkowana. Nowy gatunek, opera, był rozrywką ekskluzywną, pisaną na specjalne okazje dla rządzącej elity. Orfeusz został stworzony na życzenie księcia Gonzagi w Mantui, gdzie wystawiono go w roku 1607.


Mit Orfeusza był bardzo popularny w tym czasie, podkreślał bowiem siłę muzyki, która potrafi przezwyciężyć śmierć i ciemne moce Hadesu. W micie – i w operze – Orfeusz traci Eurydykę dwa razy, pierwszy raz, gdy umiera ona po ukąszeniu jadowitego węża, i drugi raz, gdy wyprowadzając ją z Hadesu na światło dzienne Orfeusz łamie zakaz nie oglądania się za siebie. Siła jego tęsknoty jest tak wielka, że musi spojrzeć na swą ukochaną. Eurydyka znika – tym razem na dobre.

 

Orfeusz,Kopenhaga 2

 

Zakończenie spektaklu musiało być jednak optymistyczne – opera miała uświetnić początek karnawału w 1607 roku – Apollo, bóg miłości i poezji – zabiera Orfeusza do nieba. Radosny taniec kończy to, złożone z pięciu (krótkich) aktów przedstawienie. Orfeusz Monteverdiego zachwyca, o ile nie wystawia się go jako reliktu, jako eksponatu z muzycznego muzeum.

 

Orfeusz,Kopenhaga 3

 

Holenderskiej reżyserce, Jetske Mijnssen i legendarnej już duńskiej orkiestrze barokowej Concerto Copenhagen, pod dyrekcją Larsa Ulrika Mortensena, udało się wspólnie z grupą młodych, utalentowanych śpiewaków, stworzyć z Orfeusza prawdziwą sceniczną perełkę na starej scenie Teatru Królewskiego. W wersji Mijnssen najważniejsza jest muzyka – wszystkie ruchy podporządkowane są rytmowi muzyki, wszystko zostaje doskonale schoreografowane. Zgodnie z renesansową tradycją soliści tworzą równocześnie zespół chóralny, wszyscy są cały czas na scenie. Większość przedstawienia odbywa się w neutralnym klasycystycznym wnętrzu o szarawych  ścianach i wpadających przez okna światłach.


Dekoracja przywodzi na myśl dzieła słynnego duńskiego malarza Vilhelma Hammeshøia (1864-1916) malującego puste, nieumeblowane wnętrza szarego koloru. Jedynie czwarty akt wyróżnia się, bo dekoracja wędruje w górę, czerń sceny oświetlają świeczniki z zapalonymi świeczkami – jesteśmy w Hadesie i spotykamy tu śpiewającego głębokim basem (Nicolai Elsberg) Plutona, ulegającego proźbie żony Proserpiny, zazwalając na powrót Eurydyki na ziemię.

 

Orfeusz,Kopenhaga 5

 

W końcowej scenie samotny Orfeusz znajduje się ponownie w szarym wnętrzu i może oddać się żałobie, do momentu, kiedy Apollo zabiera go ze sobą do nieba. W roli Orfeusza wystąpił francuski baryton (czasami tenor) Marc Mauillon, specjalizujący się w barokowym repertuarze, ale też brylujący w partiach mozartowskich.

 

Orfeusz,Kopenhaga 4

 

Był on absolutnie wyjątkowy, jego Eurydyką była młoda jeszcze studentka z Akademii Operowej w Kopenhadze, Sofie Lund-Tonnessen. Wśród śpiewaków byli i goście: angielski tenor Mark Milhofer i wiedeński kontratenor Thomas Lichtenecker. Wszystkie partie chóralne brzmiały bardzo pięknie, śpiewacy poruszali się zgrabnie ubrani we współczesne ciemne garnitury, Orfeusz ubrany był na biało, a Eurydyka wystąpiła w zwiewnej, jaskrawo-żółtej sukni. W sumie było to bardzo piękne przedstawienie, choć odbyło się w cieniu pierwszych znaków wpływu epidemii koronawirusa. Teatr odwołał połowę publiczności, pozostali zostali rozsadzeni tak, że mieli wolne miejsca po swych obu stronach.

                                                                                       Eva Maria Jensen