Dania to kraj nieduży – wielkości polskiego województwa – z niewielką liczbą mieszkańców (około 5,5 miliona). Kraj składa się z wysp (największą jest Zelandia z Kopenhagą) i półwyspu Jutlandzkiego. Kopehaga jest ponadmilionowym miastem, na całą resztę przypada więc około 4 milionów – im dalej od stolicy, tym jest bardziej przestronnie. Jest w Danii kilka mniejszych miast, z tego najważniejsze i największe jest Aarhus na Jutlandii (350.000 mieszkańców).
Jeszcze 20 lat temu z Kopenhagi do Aarhus jechało się ponad 5 godzin, bo pociąg wjeżdżał na prom, który przecinał Wielki Bełt w ciągu około godziny – a samo wjeżdżanie i zjeżdżanie z promu zabierało bardzo dużo czasu. Od czasu, kiedy zbudowano 32 kilometrowy most nad Wielkim Bełtem, podróż ta trwa 3 godziny i kwadrans. Ale nie tyle odległości się liczą, co mentalność – Duńczycy na zachód od Bełtu, to zupełnie inni Duńczycy, na dodatek zachowały się w Danii bardzo silne regionalne dialekty, niezrozumiałe dla kogoś, kto się wychował (albo zawsze mieszkał) w stolicy.
Aarhus, drugie co do wielkości miasto w Danii, cierpi na te same kompleksy, co większość miast nie będących stolicami (wystarczy wstawić „Kraków” zamiast „Aarhus”, to będzie łatwo można zrozumieć, o co chodzi). Wszystko, co ma Kopenhaga, ma też Aarhus – tyle, że mniejsze. Nawet Królowa ma jeden ze swych pałaców w Aarhus (Marselisborg) i przebywa tam dość często. Aarhus ma więc siłą rzeczy i Operę, Den Jyske Opera (Jysk znaczy jutlandzki). Opera jest finansowana przez państwo, zarząd regionu i prywatnych sponsorów. Nie ma stałego zespołu śpiewaków, na etatach zatrudniony jest tylko chór (około 25 śpiewaków), oraz warsztaty produkujące dekoracje i kostiumy. No i oczywiście administracja. Opera nie ma też własnej orkiestry, współpracuje natomiast z orkiestrą symfoniczną w Aarhus.
Nie ma też swojego budynku, przedstawienia odbywają się w Musikhuset, gmachu mieszczącym orkiestrę, z kilkoma salami koncertowymi. Opera produkuje około 5 przedstawień rocznie, ze śpiewakami zatrudnionymi kontraktowo do każdego spektaklu, z tego jedno z przedstawień odbywa tournée po całym kraju, odwiedzając około 15 miejsc. W czasie tego tournée gra też jedno przedstawienie w Kopenhadze. W roku 2019 był to właśnie Eugeniusz Oniegin Czajkowskiego. Jako, że jest to przedstawienie objazdowe, wystawiane w mniejszych, lub większych wnętrzach, dekoracje zawsze są oszczędne.
Nie ma więc mowy o tym, by grać je na wielkiej scenie Opery w Kopenhadze, jedynie na starej scenie na Kongens Nytorv. Orkiestry regionalne towarzyszą operze – w Kopenhadze i na całej Zelandii jest to Sjællands Symfoniorkester (znana również jako Copenhagen Phil). Przedstawienia opery w Aarhus są bardziej tradycyjne, niż wiele produkcji Opery Królewskiej, i może dlatego cieszą się bardzo dużą popularnością wśród publiczności. Bilety na Eugeniusza Onegina były np. wyprzedane na wiele miesięcy wcześniej.
Wszystkie role (śpiewane po rosyjsku) są dublowane, obsadzone są zarówno przez duńskich, jak i zagranicznych śpiewaków. Dziwi fakt, że opera w Aarhus nie patrzy na Wschód przy produkcji słowiańskiej opery, a zadowala się śpiewakami, dla których rosyjski to terra incognita. W momencie gdy na scenę wszedł Valerian Ruminski w roli hrabiego Gremina, od razu powiało inną atmosferą. Mimo, że jest to amerykański śpiewak, z całą pewnością włada on swobodnie rosyjskim, bo dopiero w jego – krótkiej skądinąd partii – naprawdę „czuło się” Czajkowskiego. W roli Leńskiego słyszałam koreańskiego śpiewaka, Philippe Do, który wydawał się równie „nie na miejscu”, jak wtedy, kiedy afroamerykanka śpiewała Madama Butterfly.
Elin Pritchard z Walii jako Tatiana była bardzo przekonywująca, zarówno głosowo, jak i dramatycznie. Norweski Leif Jone Ølberg był poprawnym, choć nie dość diabolicznym Eugeniuszem. Zastanawiająca i chwilami fascynująca była strona wizualna przedstawienia. Heinrich Horstkotte, reżyser przedstawienia, był również odpowiedzialny zarówno za kostiumy, jak i dekoracje. Wzorował się, jak sam o tym opowiadał, na starych rosyjskich fotografiach, zdjęciach ławek w ogrodzie, czy na balu maskowym w dworku – i być może dlatego (stare zdjęcia nie są kolorowe!) zdecydował się na czysto monochromatyczną wersję: czarne i białe kolory, zarówno kostiumów, jaki dekoracji.
Elementy dekoracji: pnie brzóz, zamieniają się sprawnie w kolumny wnętrz. Drugi akt rozgrywa się podczas balu maskowego, gdzie Leński ubrany jest w kostium białego klowna. W tym też kostiumie ginie w pojedynku z Onieginem, który konsekwetnie ubrany jest na czarno. Zanim Leński zginie, zdąży poprzylepiać do pni brzóz całą masę białych karteluszków, inne karteluszki spadają na zabitego jak wielkie płatki śniegu.
Biały klown, reprezentujacy figurę rozsądną, przystojną i mądrą, zostaje zawsze „wykiwany” przez klowna z czerwonym nosem i w wielkich butach. Biały klown jest zawsze niewinną ofiarą, i tak też jest w tym przedstawieniu. Przejście z drugiego aktu do trzeciego wydało mi się bardzo problematyczne: wspaniały polonez, sugerujący salę balową, akompaniuje tutaj scenie w lesie, gdzie raz po raz strzela się z pistoletu i trup ściele się gęsto. Radość z oglądania Eugeniusza Oniegina dotyczyła głównie muzyki – zarówno chór, jak i orkiestra prowadzeni byli w sposób idealny przez Tecwyna Evansa, dyrygenta z Nowej Zelandii.
Eva Maria Jensen