Przegląd nowości

Między młotem a kowadłem

Opublikowano: poniedziałek, 02, grudzień 2019 06:40

W tym samym czasie, co operowa premiera w Monte Carlo, odbywał się w Bydgoszczy Konkurs Wokalny im. Bogdana Paprockiego. Znalazłem się więc między młotem a kowadłem. Z lojalności wobec ekskluzywnego grona melomanów podróżujących z Grand Tourem, zdecydowałem się obejrzeć w Forum Grimaldi premierę Łucji z Lammermoor, której reżyserem był dyrektor tamtejszej sceny Jean-Luis Grinda, na szczęście również świetny inscenizator, oraz dyrygent Roberto Abbado, co najmniej tak wspaniały mistrz batuty, jakim był jego ojciec – Claudio.

 

Obsada rewelacyjna: Olga Peretyatko (tytułowa), Ismael Jordi (Edgard), oraz nasz Artur Ruciński (Enrico), który zaśpiewał i zagrał porywająco mimo bólu zęba, do czego przyznał się dopiero po przedstawieniu i natychmiast został odwieziony do dentysty.

 

Natomiast w Operze Nova w Bydgoszczy aż 70. młodych śpiewaków walczyło w I Konkursie im. Bogdana Paprockiego. Inicjatywę jego stworzenia podjął Adam Zdunikowski, ulubieniec i „giermek” Mistrza, a obecnie bez przerywania kariery operowej profesor wokalistyki po doktoracie, oraz założyciel i prezes Stowarzyszenia im. Bogdana Paprockiego.

 

Ten wielki polski śpiewak za swój piękny głos, siedemdziesięcioletnią służbę wokalną, kolosalny repertuar operowy i wierność ojczystej publiczności poszedł – ani chybi – prosto do nieba. Tam zastał niebiańskich jurorów polskiej wokalistyki w postaciach rodzeństwa Reszke, Sembrich-Kochańskiej, Didura i Mierzwińskiego sprzed 100 lat, potem Dygasa, Gruszczyńskiego, Sari, Bandrowską, Wermińską i Kiepurę z pierwszej połowy ubiegłego stulecia, następnie Hiolskiego, Woytowiczównę, Kawecką, Fołtyn, Jamroz, Rumowską, Sokorską i Szczepańską – z drugiej połowy XX wieku. Na posiedzeniach konkursów w niebie siedzi – jak go znam – tyłem do Marii Fołtyn, bo za życia jej szczerze nie lubił.

 

Adam Zdunikowski kompletując obecnie ziemski skład jurorów, wziął przykład z jego niebiańskiej tradycji. Uczynił nimi wyłącznie współczesnych nam mistrzów polskiej wokalistyki: Stefania Toczyska (przewodnicząca), Ewa Podleś, Andrzej Dobber, Mariusz Kwiecień, Sylwester Kostecki (sekretarz). A nie, jak to było na ostatnim warszawskim Konkursie Moniuszkowskim, gdzie o losach uczestników decydowali operowi urzędnicy ściągnięci z różnych stron Europy, którzy – podobnie jak ich mocodawcy – o wiele większe pojęcie mieli o operowych geszeftach, niż o trudnych i zawiłych problemach sztuki wokalnej.


Bydgoską decyzję Zdunikowskiego doceniła młodzież wokalna, tłumnie zgłaszając akces, mimo krótkich terminów. Konkursowi Paprockiego wróżę stabilną długowieczność, a Zdunikowskiemu gratuluję kolejnego udanego startu do przyszłych poczynań w rozwiązywaniu licznych problemów polskiego teatru operowego.

Którejś bezsennej nocy obliczyłem, że podczas kilkudziesięciu lat mojego operowego funkcjonowania wychowało się przy mnie (bo „wyedukowało” – mówiąc skromnie – to za wielkie słowo) kilkunastu „marzycieli” o zawodzie dyrektora teatru. Jeden z nich – ostatnio mianowanych, podający się za mojego ucznia, spotkał mnie na pogrzebie Stefana Gajdzińskiego, żegnanego tłumnie łódzkiego doktora Judyma śpiewaków i tancerzy. Najpierw wyściskaliśmy się serdecznie, a następnie mój niegdysiejszy tenor liryczny zaproponował mi udział w wieczorze na scenie kameralnej Teatru Wielkiego w Łodzi w dniu 27 marca 2020 roku. Wzruszony pamięcią i grzecznością zapytałem jednak podstępnie, kto jeszcze został zaproszony. Okazało się że Andrzej Saciuk i Ewa Wycichowska.

 

Tego było już za wiele! Mój przyjaciel Saciuk, notabene nie tylko wybitny bas i dyplomowany reżyser (o czym mało kto pamięta), ale jednocześnie rozkoszny gaduła, zapewne nie pozwoliłby mi dojść do głosu. Natomiast z Wycichowską ile razy się spotkam, to się posprzeczam, mimo wieloletniego sentymentu do niej, a jej – mam nadzieję – resztek respektu dla mnie. Stojąc po środku cmentarza na Ogrodowej zażądałem rozdzielenie nas na trzy osobne wieczory.

 

W Łodzi z woli organu założycielskiego Teatrem Wielkim kieruje już dwóch tenorów, a trzeci od lat przebiera nogami, aby czynić to samo . Jest jeszcze do „mianowania” następnych dwóch wybitnych: Krzysztof Bednarek i Sylwester Kostecki, ale to poważni faceci i pewnie się nie zgodzą. Aby bałaganu było jeszcze więcej, przywrócenie do pracy wysądził usunięty przed rokiem przez związki zawodowe Paweł Gabara, a ostatnio szef baletu Dominik Muśko.

 

Dyrekcyjne roszady w Łodzi wydają się mieć charakter epidemii. Z Teatru Muzycznego odchodzi z końcem roku Zbigniew Macias, wybitny śpiewak i utalentowany reżyser, któremu teatr ten w ostatnich latach zawdzięcza wysoki poziom i ogólnopolską renomę. Powodem jest niewiele znacząca urzędniczka, która wygrała niedawno konkurs na dyrektora naczelnego i pod różnymi pretekstami stwierdziła że Maciasa już nie potrzebuje.

 

Znów stanąłem między młotem a kowadłem. Ale tym razem chyba wybiorę młot!

                                                                Sławomir Pietras