Przegląd nowości

Próba generalna przed pogrzebem

Opublikowano: poniedziałek, 25, listopad 2019 07:38

Określenie to najlepiej oddaje stan ducha osoby obchodzącej jubileusz. W jego wigilię spędziłem przed telewizorem oglądając najnowszy film Filipa Bajona Kamerdyner. Jest to obraz wybitny, opowiadający o kaszubsko – polsko – niemieckich relacjach z pierwszej połowy ubiegłego stulecia. Posiada świetny scenariusz, fascynujący temat, wyreżyserowany przez Bajona pod każdym względem mistrzowsko (że też nikt dotąd nie zaproponował mu reżyserii operowej!), doskonałą obsadę aktorską grającą w niełatwym języku kaszubskim na czele z Januszem Gajosem, kreującym „kaszubskiego króla” Bazylego Miodke. Również tym razem pokazał jeszcze jedno nowe aktorskie oblicze. To wielka postać polskiej sceny i filmu. 

 

Wśród benefisowych prezentów znalazłem Rozmowy z Elżbietą i Krzysztofem spisane przez Barbarę Gruszkę-Zych, opatrzone tytułem Życie rodzinne Zanussich. W sezonach mojego funkcjonowania w Warszawie często miałem okazje widywania się z tym fascynującym małżeństwem. Wspominam wizyty w ich posiadłości w Laskach, gdzie gościli i żywili tabuny młodych artystów ukraińskich. Często gościłem obojga na spektaklach Teatru Wielkiego. Pamiętam również odwiedziny w ich willi na Żoliborzu, gdzie omawialiśmy realizację Króla Rogera, której reżyserię pan Krzysztof przygotowywał dla Teatro Regio w Palermo. Wreszcie spotkanie na Biennale Filmowym w Wenecji, podczas którego z podziwem obserwowałem autorytet Zanussiego, jakim otaczały go międzynarodowe gremia filmowe. A teraz po latach ta niezwykła książka, w której państwo Zanussi odkryli przed nami głęboką istotę ich wspaniałego związku.

 

Od pięćdziesięciu lat nie tylko kieruję różnymi instytucjami i przedsięwzięciami artystycznymi, ale przemieszkuję najpierw wakacyjnie, a od ćwierćwiecza już bardziej stacjonarnie w Kotlinie Kłodzkiej, na Ziemi Lądeckiej, a konkretnie w malowniczym Konradowie pod Śnieżnikiem. Lądecki burmistrz Roman Kaczmarczyk zaskoczył mnie – jako honorowego obywatela tego Kurortu – niespodziewanym wieczorem jubileuszowym, na który do luksusowej rezydencji Proharmonia zaprosił towarzyską śmietankę Kotliny, a przede wszystkim Cezarego Łasiczkę, próbującego publicznie wydusić ze mnie sekrety długoletniego dyrektorowania. Najbardziej jednak zaszczycili mnie Justyna Rekość-Raubo (viola da gamba) i Adam Nowakowski (teorba), którzy z tej okazji zagrali muzykę dawną i nowszą tak doskonale, że nad Kotliną Kłodzką słychać było szelest skrzydeł Aniołów odlatujących ze wstydem, że tak grać nie potrafią. Udawały się w stronę niedalekiego Wałbrzycha, w którego okolicach mieszka Olga Tokarczuk, aby ją natchnąć do dalszej twórczości, co wcale nie jest łatwe, gdy się jest świeżo upieczoną noblistką.


 

Następnego dnia opowiadałem w Konradowie o św. Wojciechu, a na organach grał młody wirtuoz Roman Hyla. W niedzielę 24 listopada o godz. 11 tenor Grzegorz Biernacki w towarzystwie Michała Fiuka dadzą w Konradowie recital, a po jego zakończeniu będę mówił o św. Stanisławie Męczenniku, w obecności księdza kanonika Jarosława Wolskiego, proboszcza bazyliki pod tym właśnie wezwaniem w Czeladzi, gdzie się urodziłem, byłem ochrzczony, wymyśliłem i zorganizowałem kilkanaście wspaniałych edycji Festiwalu Ave Maria, po czym przegnali mnie z tego miasta kolejni burmistrzowie, za co pójdą do piekła, a ja cierpliwie będę czekał na beatyfikację, sprzeciwiając się kremacji, bo skąd potem wziąć relikwie!

 

W ramach benefisowej pielgrzymki trafiłem do sosnowieckiego Klubu im. Jana Kiepury, którym od lat z sukcesami kieruje jednocześnie artysta i manager Michał Góral. On zgadza się ze mną, że aby na zewnątrz dla dobra Sosnowca należycie wykorzystać postać naszego wielkiego tenora, należy powołać w Zagłębiu Instytut Kiepurowski. Jak dotąd wątpi w to prezydent Sosnowca, ale będziemy go wspólnie przekonywać.

 

Mimo próby generalnej – jak zapewne wnioskujecie drodzy czytelnicy – jeszcze długo nie zamierzam rozstawać się z tym światem. Chciałbym doczekać otrzeźwienia decydentów i publiczności z dopuszczania do głosu niekompetentnych, niedouczonych, cynicznych i tupeciarskich reżyserów, znęcających się nad operowymi arcydziełami pod hasłem „nowego spojrzenia”, co męczy również udręczonych artystów. Chciałbym, aby kierowane ongiś przeze mnie teatry operowe otrzymały w przyszłości liderów, kreatorów, organizatorów i wizjonerskich twórców artystycznych koncepcji, a nie wyłanianych w drodze bezrozumnych konkursów osoby bezrobotne, artystów niespełnionych, działaczy z bożej łaski, którzy swój brak kompetencji i rozumienia istoty sztuki operowej zastępują frazeologią, gadulstwem, pustosłowiem i uprawianiem ściemy.

 

Wysuwając takie i inne postulaty, oraz walcząc o ich realizację przyjdzie mi, mimo próby generalnej, żyć jeszcze długo, a – jeśli niebiosa pozwolą – nawet jeszcze dłużej!

 

                                                                       Sławomir Pietras