Występem Piotra Beczały w Filharmonii Rzeszowskiej zakończył się tegoroczny, pięćdziesiątyósmy Festiwal Muzyczny w Łańcucie. Przede wszystkim orkiestra, prowadzona przez Wojciecha Rajskiego, nie sprawiała wrażenia pospolitego ruszenia, a więc zespołu złożonego z Polskiej Filharmonii Kameralnej i doangażowanych muzyków, operując zróżnicowaną dynamiką i brzmieniową paletą kolorystyczną.
Szczególnie sprawdziło się to i stanowiło atut w uwerturach Verdiego (do Luizy Miller i Joanny d’Arc), którego orkiestracja nie jest zbyt wyszukana. Z kolei subtelność dźwiękowa dała znać o sobie w intermezzu z Siostry Angeliki Giacomo Pucciniego. Nieco dziwaczną formę przybrała natomiast zagrana na początek uwertura do Carmen w wersji integralnej, tyle że od tyłu, skoro Andantez tematem losu zabrzmiało przed Allegro z motywami Carmen i kupletów toreadora, a wszystko poprzedził antrakt sprzed trzeciego aktu.
Sam występ Piotra Beczały lepszym okazał się w drugiej części. Doświadczenie sceniczne iestradowe powinno było podpowiedzieć artyście, by nie rozpoczynać go od arii Don Joségo „z kwiatkiem”, kiedy głos nie jest jeszcze wystarczająco rozśpiewany, a wysoki rejestr nie jest skądinąd jego najmocniejszą stroną. U Beczały nie od dziś występuje lęk przed wysokimi tonami, rodzący nerwicowe reakcje (na przykład w arii Alfreda z drugiego aktu Traviaty podczas spektaklu inaugurującego sezon w mediolańskiej La Scali). Było tak i tym razem. Przed podejściem do „c” głos się załamał, a potem przy zastosowaniu falsetowej artykulacji nadal brzmiał niezbyt pewnie.
Lepiej się odnalazł w lamencie sprzed samobójstwa tytułowego Wertera z opery Jules’a Masseneta. Dziwne, że po uwerturze do Luizy Miller nie zaśpiewał z niej arii Rudolfa, skoro obecnie z powodzeniem wykonuje ją na scenie, między innymi nowojorskiej Metropolitan. Również arii Stefana „z kurantem” brakowało pewności, szczególnie w recytatywie intonowanym falsetem Cisza dokoła, noc jasna, czyste niebo.
Za to znaczną muzykalnością odznaczała się interpretacja popularnej dumki Jontka Szumią jodły, dla oddania charakteru której artysta niektóre jej ustępy nieomal nucił półgłosem. W pełni odnalazł się natomiast w repertuarze werystycznym, wymagającym artykulacji odmiennej od belcanta, a bliższej śpiewowi wagnerowskiemu, i nie tak eksponowanym w górze skali. Obydwie arie Cavaradossiego z Toski oraz Kalafa z Turandot wykonane zostały z należytym blaskiem i bez oznak wysiłku. Na bis usłyszeliśmy arię Maurycego z Adrianny Lecouvreur oraz dumkę tytułowego Janka z niesłusznie zapomnianej opery Żeleńskiego. Dzięki nim śpiewak pozostawił ostatecznie wrażenie całkiem udanego występu. Na koniec Piotr Beczała jako pierwszy został uhonorowany nagrodą „Złotej Muszki” im. Bogusława Kaczyńskiego, w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia kierującego tym festiwalem.
Lesław Czapliński