Przegląd nowości

Europejska cisza przedwyborcza

Opublikowano: poniedziałek, 10, czerwiec 2019 07:19

Aby ją jakoś zagospodarować, udałem się na premierę spektaklu Ronalda Harwooda Kwartet do Teatru Muzycznego w Poznaniu. Na scenie zabawne perypetie czwórki sędziwych artystów operowych ongiś śpiewających Rigoletto Verdiego, a obecnie przygotowujących kwartet z tej opery dla uświetnienia jakiejś uroczystości w domu starców, w którym przemieszkiwują.

 

Reżyser spektaklu Piotr Jędrzejak napisał w drukowanym programie, że kwartet z Rigoletta jest arią (!). Otóż nie – Panie Reżyserze – to nie jest aria. To jest starszy brat tercetu (trzech wykonawców), przed którym jest jeszcze duet (dwóch wykonawców), a dopiero przedtem śpiewa się arię, która od pradziejów gatunku operowego jest popisem solowym. Wiedzą o tym wszyscy melomani, dziatwa szkolna, a nawet harcerze. Teraz dowiedział się również Pan, któremu powierzono przygotowanie tego zgrabnie napisanego utworu, a Pan zamienił go w nudnawe dywagacje i kiepsko poprowadził aktorów, którzy ratowali się , czym kto mógł. Lucyna Winkler (Jean) swoim talentem, Daniela Popławska (Cissy) arsenałem komicznych gagów, Jarosław Patycki (Reggie) prezencją i doświadczeniem, a Wiesław Paprzycki (Wilf) – ciągle dobrze brzmiącym głosem tenorowym.

 

Przed spektaklem witał nas Pan Dyrektor z Małżonką na czerwonym dywanie, co wyglądało nieco pretensjonalnie i cokolwiek na wyrost. Radzę obyczaj ten pozostawić do otwarcia nowego gmachu Teatru Muzycznego, na co szczęśliwie się zanosi, zwłaszcza jeśli pozostaniemy w Unii Europejskiej. Do tego czasu Pan Dyrektor chociaż cokolwiek posiwieje i nabierze korpulencji, a Małżonka swą obecną urodę i wdzięk zastąpi statecznością i dostojeństwem, bo będzie to jak najbardziej zgodne z osławioną poznańską tradycją.

 

Natomiast stanowczo sprzeciwiam się przemawianiu dyrektora ze sceny po zakończeniu spektaklu. Po pierwsze, skraca to brawa zdezorientowanej publiczności, po drugie sugeruje, że powodzenie premiery jest słabsze, niż się spodziewano. Po trzecie, skrupulatne wymienianie zasług dosłownie wszystkich pracowników przy użyciu kartki (mimo że Pan Dyrektor ma pamięć godną Wincentego Kadłubka) sugeruje zamiar szefa podobania się wszystkim. A to przecież jest niemożliwe!. Proponuję ten finałowy obrzęd przenieść na popremierowy bankiet, na który tym razem zaproszono całą publiczność. Takie rozwiązanie sugeruję stosować po każdej premierze, a gdyby się nie udała, podawać coś na ciepło, lub po miarce rozpogadzającego trunku.


Liczę na poczucie humoru dyr. Przemysława Kieliszewskiego, nazywającego mnie dyrektorem-seniorem. Trzymam kciuki za sprawną i szybką budowę nowego gmachu obok torów kolejowych. Oby podczas spektakli nie dochodziły do uszu melomanów gwizdy i dudnienie kolei żelaznej, natomiast do uszu występujących artystów tylko aplauz, zachwyty i sążniste brawa. Oby Pan Dyrektor angażował wyłącznie znakomitych reżyserów, dobierał najtrafniejsze musicalowe tytuły, otrzymywał godziwe dotacje i zdobywał najhojniejszych sponsorów. Tych życzeń mam o wiele więcej zwłaszcza, że do Teatru Muzycznego w Poznaniu przychodzić zaczęła najlepsza publiczność, co zobowiązuje i potwierdza potrzebę budowy nowej siedziby.

 

Ciszę przedwyborczą zakończyłem oglądając w TVP Kultura rejestrację telewizyjną baletu Johna Neumeiera Niżyński. Ten amerykański choreograf z polskimi korzeniami i olśniewającą karierą w Niemczech (głównie w Hamburgu) od młodości fascynował się postacią Wacława Niżyńskiego, tancerza polskiego pochodzenia wykształconego i wychowanego w Rosji, z apogeum kariery w Baletach Rosyjskich Sergiusza Diagilewa w Paryżu, a potem tragicznym finałem z wieloletnią chorobą psychiczną na Węgrzech i Szwajcarii.

 

Przed dwoma laty Neumeier stworzył pełnowymiarowe, fascynujące, mistrzowskie, odważne zarówno narracyjnie jak i choreograficznie widowisko Jemu poświęcone. Wystawił w ten sposób Niżyńskiemu i sobie trwały pomnik w dziejach sztuki tańca.

 

Wzywam Krzysztofa Pastora, Pawła Chynowskiego, ich mądrego szefa Waldemara Dąbrowskiego oraz siebie samego (bo przez wiele lat utrzymywałem serdeczne stosunki z Johnem Neumeierem) do zrobienia wszystkiego, aby spektakl ten wszedł na stałe do repertuaru Polskiego Baletu Narodowego w warszawskim Teatrze Wielkim.

 

Kończę ciszę przedwyborczą do Parlamentu Europejskiego myśleniem o Niżyńskim, Neumeierze, Balecie Narodowym, budowie nowych gmachów teatralnych i coraz lepszej, świadomej i wyedukowanej publiczności.

                                                                                Sławomir Pietras