Przegląd nowości

Wieczór operowy wysokiej klasy

Opublikowano: poniedziałek, 01, kwiecień 2019 07:45

Przed kilku laty kształt spektaklu Don Pasquale w Operze Krakowskiej jednoznacznie zasugerował, że w polskim teatrze operowym pojawiło się nowe – tym razem pożądane – zjawisko reżyserskie. Nazywa się Jerzy Stuhr. Ten sam, którego wszyscy znają jako wspaniałego aktora teatralnego i filmowego, cenionego pedagoga, również człowieka pióra, reżysera teatralnego i radiowca z imponującymi osiągnięciami w dubbinu.

 

A teraz te zaskakująco udane debiuty operowe. Bogusław Nowak – dyrektor krakowskiej Opery – wykazał się godną szacunku konsekwencją i po pierwszym sukcesie nakłonił tę wybitną postać polskiego teatru i filmu do wyreżyserowania arcykomedii Rossiniego Cyrulik sewilski. Według nienajlepszej tradycji spektakl ten, jeśli otrzymał mistrzowską i dobrze dobraną obsadę solistów, w polskich warunkach reżyserował się niemal sam. Ale nie u Stuhra. Artysta ten na bazie swego wykształcenia filologicznego perfekcyjnie opanował język włoski, w którym zagrał szereg spektakli dramatycznych i komediowych podczas kontraktów w ojczyźnie Rossiniego.

 

Właśnie dogłębna znajomość języka włoskiego zadecydowała o wyborze klucza do rozegrania tej operowej komedii. Konstruowanie fabuły reżyser oparł o to, co postacie do siebie mówią, z czego wynikają ich powikłania, przebieg komicznych zdarzeń, zabawne sploty sytuacji i całe bogactwo aktorskich działań. Niby to takie oczywiste, ale mało komu przychodzi do głowy, gdy zabiera się  do reżyserowania w operze.

 

Na scenie widzimy architektoniczne cytaty Sevilli, ale z akcesoriami urządzeń współczesnych, z wyposażeniem zakładu fryzjerskiego włącznie. Wszystko to służy nieustannemu rozbawianiu widza, bez hołdowania tzw. „tradycji”, ale za to z dużą swobodą inwencji reżysera.

 

Jerzy Stuhr z umiejętnością budowania postaci w konwencji operowej okazał się niedoścignionym mistrzem. Jakże to cenne, zwłaszcza przy inscenizowaniu opery komicznej. W przeciwieństwie do różnej maści swoich poprzedników, nie korzysta z własnych doświadczeń i umiejętności, bo przecież nie był nigdy (na szczęście) śpiewakiem operowym. Nie eksponuje przesadnie wirtuozerii wokalnej solistów, bo go to pewnie niewiele obchodzi. Natomiast usiłuje dogłębnie wnikać w sens ich poczynań, wynikających z wyśpiewywanego włoskiego  tekst (dobre tłumaczenie na tablicy świetlnej).


 

Ta wspaniała praca pozostawiła widoczny ślad, zwłaszcza na solistach. Na czele obsady bohater tytułowy Sławomir Kowalewski (Figaro), który tak prezentowaną kreacją może zachwycić wszędzie, gdzie – oby jak najprędzej – został zaangażowany ze swym pięknym, sprawnym technicznie barytonem, bezproblemowym aktorstwem i doskonałą prezencją.

 

To samo można powiedzieć o Pablo Martinezie (Hrabia Almaviva), młodym kolumbijskim tenorze lirycznym, idealnym do lekkiego repertuaru bel canto, urodzie filuternego amanta, w aktorstwie bodaj najszczodrzej prezentującym rezultaty współpracy z reżyserem.

 

Jak zwykle podobał się Robert Gierlach w basowej partii Basilia, mniej Wołodymyr Pańkiw, przejaskrawiony Don Bartolo (w drukowanym programie pomylono sceniczne nazwiska tych solistów – wstyd !), a najmniej Monika Korybalska w mezzosopranowej wersji Rozyny, mało komiczna, choć śpiewająca przyzwoicie.

 

Generalnie wszystkie starsze postacie obsadzone zostały przez artystów zbyt młodych. Zwłaszcza Berta, którą dla spotęgowania komizmu grają zwykle mezzosoprany leciwe, o głosach nadających się już tylko na wybory parlamentarne. Nad tym powinien czuwać dyr. Tomasz Tokarczyk. Sam ciągle młody, dyrygujący wybornie, współpracujący ze śpiewakami perfekcyjnie, czujnie pilnujący rossiniowskiego stylu świetnie grającej orkiestry, satysfakcjonujący zawsze, gdy tylko zobaczę go przy pulpicie. Jeszcze dwa słowa pochwały dla ruchu scenicznego Katarzyny Aleksander-Kmieć i oświetlenia scenicznego Katarzyny Łuszczyk, które skutecznie wspierało reżyserię.

 

W antresoli interesująca wystawa fotograficzna „Stanisław Moniuszko na scenie Opery Krakowskiej”, a na IV piętrze (szkoda że tak wysoko), cykl litografii Joanny Tumiłowicz pt. „Śpiewnik domowy”. To niegdysiejsza śpiewaczka, warszawska wychowanka prof. Alicji Dankowskiej. Obecnie artystka plastyczka, autorka szeregu grafik tematycznie poświęconym wybranym pieśniom Moniuszki. Prace urzekające, głęboko przemyślane, zachwycające pięknem swej koronkowej bieli.

 

Na widowni śmietanka krakowskiej inteligencji na czele z prezesami Naczelnej Izby Lekarskiej – byłym i obecnym – dr Maciejem Hamankiewiczem i prof. dr Andrzejem Matyją, którzy zgodnie (co rzadkie!) inicjowali owacje i zachwyty. Podczas przerwy w teatralnej windzie na skutek ścisku zostałem przyciśnięty do piersi samej Anny Dymnej. Gwiazda zaniepokojona tylko westchnęła, a ja po dziś dzień nie obmywam torsu.

                                                                           

                                                                             Sławomir Pietras