Przegląd nowości

Soprany, wiewiórka i spacer na molo

Opublikowano: poniedziałek, 04, luty 2019 07:05

Zdarza mi się to niestety tylko co kilka lat, ale spacerowanie – zwłaszcza po sezonie plażowym – po sopockim molo uzbraja w szereg refleksji, pomysłów i konceptów. Od dawna myślami wracałem do opublikowanego przez Jerzego Waldorffa przed bodaj 40. laty opowiadania Wiewiórka. Wywarło ono wtedy na mnie niemałe wrażenie świadcząc, że mieliśmy do czynienia z pisarzem o wiele wybitniejszym, niż jego obfite, poczytne i atrakcyjne publikacje muzyczne. Jeszcze za życia pytałem Mistrza o losy tego przejmującego opowiadania, ale on uparcie twierdził, że tekst Wiewiórki zaginął.

 

Do Sopotu udawałem się z Łodzi, gdzie na spotkaniu z publicznością w Teatrze Muzycznym towarzyszyła mi wręcz rewelacyjna młoda krakowska sopranistka Karolina Wieczorek, popisując się ariami Olimpii, Rozyny i Musetty, przy świetnym akompaniamencie Danuty Pęczkowskiej, mojej niegdysiejszej pianistki teatralnej.

 

W Sopocie z satysfakcją poprowadziłem koncert Polskiej Filharmonii Kameralnej pod dyr. Wojciecha Rajskiego, która dopiero co powróciła po sukcesach w Wiedniu. Odbył się on w wypełnionym do ostatniego miejsca kościele św. Jerzego, jakby na życzenie samego Pana Boga idealnie nadającego się do takich muzycznych nabożeństw. Wspaniale ozdobiła go Agnieszka Wolska, wykształcona w Łodzi śpiewaczka warszawska, specjalnie przybyła na tę okazję z Kopenhagi, gdzie od lat mieszka, w towarzystwie męża Andrzeja Orłowicza, wybitnego pedagoga śpiewu o międzynarodowej renomie. Dała „Casta Diva” z Normy, „Pace, pace, mio dio” z Mocy przeznaczenia, „Visi d’arte” zToski i „Miesičku na niebie” z Rusałki. Na koncercie obecny był prezydent Sopotu Jacek Karnowski, który przemówił serdecznie do swych mieszkańców, zgnębionych gdańską tragedią i powszechną żałobą.

 

Na podróż tę wziąłem tom esejów Jerzego Waldorffa Dolina szarej rzeki, wydany przez PIW  w roku 1985. Od dawna do niego nie zaglądałem, a teraz chciałem ustalić, jakie teksty autora Sekretów polihymnii będą czytać wybitni polscy aktorzy, podczas wieczorów literackich w ramach Festiwalu Jerzego Waldorffa, który pilnie szykujemy na przełom kwietnia i maja w Trzemesznie. 


I co się okazało? Siódmym i ostatnim opowiadaniem tego zbioru jest właśnie moja ukochana Wiewiórka. Po latach ponownie pochłonąłem ją chciwie podczas nocnej lektury w eleganckim hotelu „Rezydent”, a rano uskrzydlony pobiegłem, aby poddać się twórczym kontemplacjom na molo, wokół którego notabene rozgrywa się to przejmujące waldorffowskie opowiadanie.

 

Ale wkrótce  myśli moje zaczęły krążyć wokół innej sprawy. Bodaj najcenniejszą, najbardziej trafną i budującą jednoznacznie pozytywne reakcje naszego środowiska decyzją obecnego ministra kultury było powołanie Polskiej Opery Królewskiej w warszawskiej Pomarańczarni. Stanowiło to wieloletnie marzenie Ryszarda Peryta, któremu powierzono jej kierownictwo. Na pierwsze sukcesy nie trzeba było długo czekać. No, może z wyjątkiem niedawnego Strasznego dworu, wyraźnie nie mieszczącego się w warunkach teatru w Łazienkach, nadmiernie skróconego, statycznego, nieznośnie martyrologicznego i zamiast mazurem, zakończonego obrazem … Matki Boskiej Częstochowskiej.

 

Spacerując po molo dywagowałem, aby spotkać się z Ryszardem i zasugerować mu kierunek działań optymalny dla artystycznej perspektywy Polskiej Opery Królewskiej, jedynego tego typu teatru operowego na świecie. Postanowiłem nalegać na Peryta, aby postawił na wątek królewski w twórczości lirycznej różnych epok. Jadwiga, Królowa polska (Kurpiński), Zygmunt August (Joteyko), Bolesław Śmiały (Różycki), Jagiełło w TęczynieKról ŁokietekLeszek Biały (Elsner), Anna Bolena, Maria Stuart, Roberto Devereux, Favoryta, Don Sebastien, król Portugalii (Donizetti), Dzień królowaniaMakbet, Don Carlos, Ernani (Verdi), Król mimo woli (Chabrier) – oto niektóre tylko tytuły.

 

Pewny, że go przekonam powróciłem do Poznania… I tu ta wstrząsająca wiadomość: Ryszard Peryt nie żyje! Myślami wróciłem na sopockie molo. Jerzy Waldorff kreśląc tragiczny los swej Wiewiórki, tak kończy to opowiadanie: „Ekstrakt życia, jego ruda iskra, symbol pewności zamierzeń, skoków bezbłędnie trafnych w drodze do upatrzonego celu – wiewiórka była martwa. Martwa. Martwa. Tak i my każdej chwili”…

                                                                           Sławomir Pietras