Przegląd nowości

Simon Rattle: pomiędzy chłodem a żarliwością

Opublikowano: czwartek, 24, styczeń 2019 16:34

Gdy recenzja zaczyna się od pochwał, to budzi podejrzenie, że są one jedynie zasłoną werbalną i osłodą tego, co ma nastąpić potem, po spójniku, ale… Zacznę więc od zastrzeżeń i wątpliwości. Do tej pory uważałem Simona Rattle’a za dyrygenta z kategorii rachmistrzów taktów. Dość introwertycznego i wycofanego, nieujawniającego emocji, ani nie dającego się im ponieść.

 

Simon Rattle 1

 

Na ogół ukrywającego się za kompozytorem i jego partyturą, a co za tym idzie niewychodzącego poza rzetelne odczytanie tekstu muzycznego, bez odciskania na nim osobistego piętna, indywidualnej sygnatury artystycznej. Niby wszystko wydaje się być w porządku i na miejscu, a zarazem pozbawione wyrazu i pozostawiające słuchacza całkowicie obojętnym.  A także w pewnym sensie sformatowanego, a co za tym idzie dbającego nade wszystko o zachowanie standardu, a więc ujednolicone i powtarzalne wykonanie w takim samym kształcie niezależnie od okoliczności, a zatem czasu i miejsca, w którym przychodzi mu występować.


Muzyka Beli Bartóka zdaje się narzucać takie właśnie zdystansowanie, wymagając zobiektywizowanej interpretacji, skupionej wyłącznie na wydobyciu i konsekwentnym zarysowaniu przebiegu muzycznego. Dyrygent zatem kompetentnie przeprowadził crescendo w Andante tranquillo, będącym misternie przeprowadzoną fugą, a otwierającym Muzykę na instrumenty strunowe, perkusję i czelestę.

 

Simon Rattle 2

 

W następnym ogniwie zrazu raził zbyt głuchy i suchy dźwięk kotłów, który kładłem na karb nienajlepszej akustyki sali koncertowej krakowskiego Centrum Kongresowego. W Adagiu zabrakło mi wypełniającej go tajemniczej aury nokturnowej, między innymi wskutek zbyt dosadnego brzmienia ksylofonu, zwłaszcza że kotlista uwodził odtąd glissandami, utrzymanymi w dynamice pianissimo, a także w zestawieniu z wyrazistym, ale osadzonym w instrumentach pizzicato smyczków w kulminacji.

 

Simon Rattle 3

 

Dopiero w finałowym Allegro molto dało znać o sobie zapamiętanie, wynikające z żywiołowości ludowego materiału tematycznego. Jak przystało na benefisowy koncert dyrygenta, w drugiej części Simon Rattle poprowadził VI Symfonię A-dur Antona Brucknera z pamięci. Zrazu nic nie zapowiadało wybitnej kreacji. W ekspozycji Majestoso można było nawet mówić o pewnej nerwowości wejść, by nie powiedzieć rozwichrzeniu czy chaotyczności, a także pozostawiało wiele do życzenia brzmienie blachy.


Niewystarczające okazało się także operowanie efektem narastania, charakterystycznym dla tego twórcy, po którym cały efekt budowany jest da capoOd Adagia wszakże artysta jakby został uskrzydlony i otworzył się na emocje, o które w ogóle go nie podejrzewałem.

 

Simon Rattle 4

 

Ta część w cyklu symfonicznym nawiązuje na ogół do formy pieśniowej i orkiestra rzeczywiście została potraktowana wokalnie, operując skoncentrowanym dźwiękiem, a zarazem jakby wyśpiewując niekończącą się melodię, w której strumień dyskretnie wplatały się sola obojowe, dobarwiane przez flety, przy czym pod koniec poprzez kilkakrotne zastosowanie ritardanda dyrygent starał się jakby opóźnić nieuchronne wygaśnięcie tego ogniwa, które można było potraktować jako hołd muzyków dla pamięci prezydenta Pawła Adamowicza, uczczonego minutą ciszy, zanim zabrzmiała na początku muzyka.

 

Simon Rattle 5

 

Scherzu można było odnieść wrażenie, że kapelmistrz sięgnął do źródłowego oznaczenia tej części, a więc po włosku żartu. Instrumenty dęte drewniane momentami brzmiały wręcz figlarnie, by nie powiedzieć filuternie, a pamiętać należy, że to ogniwo u Brucknera przybiera niekiedy wręcz demoniczne oblicze (na przykład w Dziewiątej). W finale Rattle zręcznie budował jego dramaturgię w oparciu o różnicowanie planów dynamicznych pomiędzy poszczególnymi sekcjami instrumentalnymi, a także przeprowadzając charakterystyczne dla Brucknera wyłanianie się tematów jakby z dynamicznego niebytu.


Wydobył także w partii pierwszych skrzypiec nawiązania do Wagnera, uważanego  przez Brucknera za mistrza, a konkretnie przebijający się spomiędzy nich motyw z Cieplarni (Im Treibhaus), pieśni z cyklu Wesendonck-Lieder, wykorzystany następnie jako temat tęsknoty umierającego, tytułowego Tristana z dramatu muzycznego tamtego kompozytora.

 

Simon Rattle 6

 

W całości dyrygent zadbał też o ukazanie spójności materiału tematycznego, z wybijającym się ostinato wiolonczel, umieszczonych w głębi estrady, za perkusją i blachą. Zrazu odczuwałem pewien zawód repertuarowy, że kapelmistrz, zasłużony dla rozpropagowania na świecie muzyki Karola Szymanowskiego (w 1999 roku otrzymał Nagrodę im. Karola Szymanowskiego, do której miałem honor zgłosić jego kandydaturę), nie umieścił w programie koncertu londyńskich symfoników ani jednej kompozycji tego autora, choćby symbolicznie, na przykład Uwertury koncertowej E-dur.

 

Simon Rattle 7

 

Ostatecznie jednak zrekompensował to Tańcami góralskimi Halki Moniuszki, zagranymi na bis z takim wigorem, że wydaje się, iż ci angielscy muzycy, gdyby przyszło im wykonać Orawę Wojciecha Kilara, nie mieliby najmniejszego problemu ze wzniesieniem na koniec okrzyku Hej, w przeciwieństwie do swoich rodaków, Akademików St. Martin in the Fields!

                                                                                Lesław Czapliński