Przegląd nowości

Świąteczne smutki i zadumania

Opublikowano: poniedziałek, 07, styczeń 2019 07:43

Wiadomość o śmierci Kazimierza Kutza wywołała głęboki smutek, ale jeszcze większą zadumę. Zeszła ze sceny życia postać ważna dla polskiej kultury, zaznaczająca swój patriotyzm poprzez przywiązanie do korzeni śląskich, a byt w sztuce manifestująca tematami z życia ludzi prostych, tak jak jego barwna, zadziorna, ale prostolinijna biografia.

 

Spotykaliśmy się nieczęsto, ale zawsze zaczynało się od: – „Co słychać, Gorolu ?”, na co odpowiadałem „Wszystko w porządku – Hanysie!”. Był szlachetną odmianą śląskiego nacjonalizmu, podobnie jak ja – nacjonalizmu zagłębiowskiego. Dzieliła nas granica na Brynicy, gdzie od pokoleń „bajtle” z Szopienic obrzucały kamieniami „władków” z Sosnowca i Czeladzi, wykrzykując wyzwiska na przeciwnych brzegach tej czarnej rzeki. Kto się tam nie urodził i nie wychował nie zrozumie, o co w tym wszystkim chodzi. Mój smutek, że już nigdy nie spotkam Kazimierza Kutza i zaduma nad barwnością odmian jego polskości, pogłębiły jeszcze wigilia i święta, dzielące jego śmierć od pogrzebu.

 

Podobnie było z odejściem Zuzanny Łapickiej. Opowiadano mi, że Magda Umer w ostatniej chwili obdzwoniła najbliższych. Przyjaciele zdążyli dotrzeć do szpitala i Zuzia zmarła otoczona gronem tych, z którymi żyła i z którymi się rozumiała. Też bym tak chciał… Teraz już tylko cierpliwe czekanie na Weronikę, która leci z Nowego Jorku, aby pożegnać i pochować Matkę, ucałować Ojca (Daniela Olbrychskiego) zapalić znicze na grobach Babki i Dziadka (Andrzeja Łapickiego), po czym wrócić do swej drugiej, zaoceanicznej ojczyzny.

 

Było się nad czym smucić w mijające święta. Tragedia kilkunastu polskich górników w czeskiej kopalni w Karwinie  przypomniała mi, że jestem zagłębiowskim potomkiem rodziny, w której pod ziemią zginął mój pradziadek, a prababka Julianna samotnie wychowała pięciu synów (Konstantego, Wincentego, Franciszka, Tomasza, i Leona). Nie wyszła powtórnie za mąż, aby ojczym – broń Boże ! – nie pastwił się nad sierotami. Jako zaopatrzenie z kopalni Paryż otrzymała 5 prętów ziemi, z której wykopywała jesienią czasem 2 worki kartofli. W miejsce zmarłego męża miała prawo posłać do roboty pod ziemią najstarszego syna. Był nim mój dziadek Konstanty, który miał wtedy lat 12. Kiedy umierał 50 lat później przeżarty pylicą i wykończony astmą ani podejrzewał, że jego najstarszy wnuk, zamiast wykształcić się na sztygara kopalni, zostanie dyrektorem oper i autorem cotygodniowych felietonów.


Świąteczne smutki i zadumania przerywałem – jak prawie cały naród – oglądaniem telewizji. Wiele wzruszeń i nabożnej refleksji dostarczył mi pochodzący z roku 2007 obraz pt. Braciszek w reżyserii Andrzeja Barańskiego z rewelacyjną kreacją Artura Barcisia w roli zakonnego jałmużnika, oraz scena uwolnienia Bohuna (Aleksander Domogarow) przez Skrzetuskiego (Michał Żebrowski) w superprodukcji historycznej Ogniem i mieczem w reżyserii Jerzego Hoffmana. Już słyszę zza grobu głos mojej niegdysiejszej przyjaciółki Zory Wilczyńskiej, która przy takich okazjach wykrzykiwała: – „Masz gust i wrażliwość praczki!”.

 

Przerzucanie się podobnymi epitetami ma miejsce najczęściej podczas dyskusji o telewizyjnych serialach. Ostatnio najwięcej obrywa się Koronie królów. Fatalna aranżacja przestrzeni, w której rozgrywają się te historyczne wydarzenia, ciasnota i dysfunkcjonalność wnętrz, ubóstwo plenerów, naiwność i sztampowość rozwiązań reżyserskich, zwłaszcza częste, niby to średniowieczne tańce zalatujące podwórkowymi ulijankami – oto bijące w oczy mankamenty.

 

Wręcz nieznośny jest język, jakim zwracają się do siebie bohaterowie. Jego zaniedbanie i zaśmiecanie zwrotami współczesnymi mocno kontrastuje z tekstami mówionymi w takich dawnych obrazach jak Trylogia (tu pomógł Sienkiewicz) czy Królowa Bona (autorstwa Haliny Auderskiej). Wiele zastrzeżeń budzą kostiumy, którym daleko do mistrzostwa projektów nieodżałowanego tandemu Tesławska-Grabarczyk, niechlujne peruki i zarosty, zachowania postaci drugiego planu, wzięte czasem ze szafarza teatrzyków świetlicowych.

 

Wszystko to na szczęście rekompensuje wspaniała obsada protagonistów: Mateusz Król i Andrzej Hausner (obaj wyśmienicie kreujący Kazimierza Wielkiego), Marta Bryła (rewelacyjna Aldona), Halina Łabonarska (Królowa Matka, która powinna panować choćby do dziś), Katarzyna Czapla (urodziwa królowa węgierska), Andrzej Popiel (książę Bolko).

 

W dalszych rolach sympatię budzą Paulina Lasota (Cudka), Sławomir Orzechowski (Specymir), Marcin Rogacewicz (Jasiek), Robert Gonera (Jan Grot), Agnieszka Mandat (Katarzyna Pilecka), Wenety Nosul (Eliasz), Piotr Gawron-Jedlikowski (urodziwy Niemierza), Agata Bykowska (Gabja) i Miłosz Kwiecień (Maciek). Reszta to role trzecioplanowe, których nie sposób zapisać, bo po zakończeniu każdego odcinka obsada przesuwa się błyskawicznie.

 

Korona królów jest przedsięwzięciem gigantycznym, powszechnie uważane za chybione, ale ze względu na potrzebę filmowego utrwalania naszej przeszłości – godne kontynuacji.

                                                                                     Sławomir Pietras