To jedno z nieśmiertelnych powiedzeń wziętych z sympatycznej śpiewogry. Drugim jest: Bój się Boga, Mazurkiewicz! Julian Tuwim, autor odnowionej wersji Żołnierza królowej Madagaskaru zastanawiał się nad karierą bohatera tej niewyszukanej komedii. Wydaje się, że dziełko kilka razy trafiło w swój czas. Stara farsa Stanisława Dobrzańskiego z końca XIX wieku potrafiła dobrze rozbawić naszych pradziadków, później w latach 50-tych XX wieku przeżyła drugą młodość dzięki przeróbce Tuwima.
Była w niej nostalgia za „starymi, dobrymi czasami”, ale zarazem próba nawiązania do nastroju radosnego działania w powojennej biedzie, w czym pomógł dobór odpowiednich piosenek dokonany z udziałem Tadeusza Sygietyńskiego, twórcy zespołu „Mazowsze”. Brano co się da z dawnych operetek i wodewilów, ale też Tuwim dołączył skomponowaną przez Sygietyńskiego a spopularyzowaną przez Mirę Ziemińską-Sygietyńską piosenkę Jest Warszawa.
Ciekawa historia wiąże się właśnie z tekstem powstałego w XIX wieku wiersza Artura Bartelsa, w którym są zawarte słowa: Niedowiarki, czcze umysły, pletą nam rozprawy, że na lewym brzegu Wisły, nie ma już Warszawy. Autor dementował pogłoski krążące po kraju o całkowitym zniszczeniu Warszawy w czasie Powstania Styczniowego. Nie wnikając w kwestię kto wówczas niszczył miasto (w tych latach pretensje do Rosji byłyby niedopuszczalne) Sygietyński odważnie wykorzystał wiersz w całkiem aktualnym rozumieniu powojennego odbudowywania całkowicie zniszczonej przez Niemców stolicy. Ten zabieg ogromnie wzruszał publiczność. Piosenka o odradzającej się Warszawie śpiewana wśród gruzów pasowała jak ulał, zarówno w repertuarze „Mazowsza”, jak też śpiewana przez Mieczysława Fogga, czy wreszcie włączona do śpiewogry odrestaurowanej przez Tuwima.
A dziś, w kontekście obchodów 100-lecia Niepodległości, piosenkę śpiewają (i przy tym tańczą) aktorki Teatru Polskiego w Warszawie (tym razem w kostiumach Justyny Łagowskiej z podkasanego teatrzyku Arkadia), gdzie Żołnierz królowej Madagaskaru, pojawił się tym razem w opracowaniu Krzysztofa Jasińskiego.
Utwór na szczęście zachował swój beztroski charakter, bo publiczność śmieje się z sympatycznego, choć może skrajnie „zdulszczonego” hipokryty Saturnina Mazurkiewicza, radomskiego adwokata i prezesa Towarzystwa Krzewienia Dobrych Obyczajów i Walki z Zarazą Moralną, granego pysznie przez Zbigniewa Zamachowskiego. Nie ma wątpliwości, że takich Mazurkiewiczów mamy nadal pod dostatkiem, a twórcy przedstawienia nie byliby sobą, gdyby nie nadali akcji współczesnych odniesień.
Fakt, że synek głównego bohatera Kazio (w tej roli mocno już wyrośnięty Krzysztof Kwiatkowski) jest pasjonatem podróży do Afryki, posłużył nawet do parodii klasycznego już twierdzenia, że z Radomia jest jakoby dużo bliżej (100 km) do upalnych krajów Południa, niż z Warszawy. Rzecz toczy się wartko, komiczne dialogi prowadzą z talentem Mącka z Lemięcką (Joanna Trzepiecińska z Ewą Makomaską), Kazio strzela pięć razy z broni rozsiewającej confetti, a repertuar muzyczny opracował uzdolniony twórca Krzysztof Herdzin. Muzyka leci z nagrania dokonanego przez Orkiestrę Sinfonia Viva, aktorzy zaś wyposażeni są w mikroporty. Te urządzenia stają się niestety zmorą wielu przedstawień, bo szpecą twarze wykonawców, a jeszcze plastry trzymające przewody odklejają się od spoconej skóry, nie mówiąc już o upadku sztuki poprawnego, dobrze słyszalnego śpiewania. Cieszmy się jednak z nowej premiery Teatru Polskiego.
Joanna Tumiłowicz