Przegląd nowości

Nie tylko tolerować Manru

Opublikowano: niedziela, 14, październik 2018 16:27

Reżyser Marek Weiss tradycyjnie operę opartą na temacie XIX-wiecznym przeniósł w dzisiejsze realia. Ładnie wyszło, bo duże wrażenie robi grupa jadących środkiem szosy motocyklistów (ruchoma scenografia Kaspara Glarnera), którzy stanowią dziś grupę nie zawsze przyjmowaną z uśmiechem.

 

 

Manru 830-11

 

Nieźle też zaadaptowana została do pierwszej sceny matka Ulany Jadwiga – Anna Lubańska – która organizuje bankiety ślubne, ale swoją córkę stawia – na razie – poza marginesem. Liczy na to, że się Ulana – Ewa Tracz – poprawi. Nic z tego. Nie widać też poprawy u samego Manru, choć to przystojniak i niezły tenor ze Słowacji – Peter Berger. Dramaturgicznie opera Manru Paderewskiego jest dosyć letnia. Są świetne sceny, ale wielkiej tragedii nie wyczuwamy. Natomiast scena w sali bankietowej, kiedy grupa taneczna kierowana przez Izadorę Weiss próbuje jakoś dokuczyć Ulanie wygląda jak nieudany lincz.

 


 

Estetyka tańca proponowana przez choreografkę jest w ogóle cokolwiek wątpliwa, ani klasyczna, ani nowoczesna, ani folklorystyczna, ani rockowo-diskopolowa. Więcej wyobraźni zaprezentował autor dekoracji i kostiumów, bo na scenie mamy setkę przebierańców – są hippisi, Indianie, robotnicy, dziewczęta do wszystkiego i oczywiście gromada dzieci, nawet w strojach krakowskich. Chór przygotowany przez Mirosława Janowskiego jest też barwny i głośny, ale nie zagłusza solistów, bo wszyscy otrzymali spore wzmocnienie elektroniczne – ponoć z powodu internetowej transmisji streamingowej.

 

Manru 830-43

 

Wszyscy brzmią więc wspaniale, jędrnie i donośnie, także dykcja dopisuje, zwłaszcza, że opera pierwotnie niemieckojęzyczna leci po polsku. Dyrygent Grzegorz Nowak zadbał o wszystkie subtelności partytury Ignacego Paderewskiego. Mówi się, że jeden z ojców naszej niepodległości był lepszym kompozytorem niż politykiem, ale jeśli sądzić po efektach, to niepodległość mamy, a muzyka Paderewskiego pojawia się dosyć rzadko.

 

Manru 830-124

 

Zapewne twórca opery Manru najlepszy był jednak przy klawiaturze fortepianu, bo właśnie te sukcesy przysporzyły mu niezwykłej mocy politycznej. Późnoromantyczna muzyka opery Manru przebiega bez zakłóceń, jest kilka tematów przewodnich – np. tęskny, cygański pięknie gra wyprowadzony na scenę Stanisław Tomanek, który na imprezie po premierze został określony mianem „skrzypka na dachu", choć to pierwszy koncertmistrz orkiestry Teatru Wielkiego. Jeśli stronę wizualną możemy uznać za omówioną, to stronie muzycznej, a zwłaszcza wokalnej trzeba wystawić najwyższe noty.

 


 

Głosy Petera Bergera, Ewy Tracz – zwyciężczyni pierwszego konkursu im. Karola Szymanowskiego, Anny Lubańskiej, Mikołaja Zalasińskiego (czemu zrobili mu siwą czuprynę, kiedy chłopak się garnie do Ulany jak przylepa?), Dariusza Macheja, Moniki Lendzion-Porczyńskiej i Łukasza Golińskiego brzmią jakby w transmisji z MET, tym bardziej, że przecież Manru Paderewskiego jest jak na razie jedyną polską operą, która trafiła na czołową amerykańską scenę i może uda się teraz ten sukces powtórzyć?

 

 

Manru 830-217

 

Okazja 100-lecia polskiego niezawisłego bytu jakby temu sprzyjała. A jeśli nie, to może uda się przynajmniej w Zachodniej Europie, bo obecna premiera warszawska przygotowana jest wspólnie z Teatrem Wielkim w Poznaniu, a tam wystawienie Paderewskiego ma być wykonane częściowo w języku niemieckim i jeszcze nagrane na płytę. Przed tą pełną emocji muzyką i „tolerancyjnym" przesłaniem spektaklu rysują się nowe możliwości.

 

                                                                          Joanna Tumiłowicz