W trakcie inauguracji LXXIV sezonu koncertowego Filharmonii Krakowskiej (choć może należałoby do tej liczby doliczyć cztery sezony Filharmonii GG, skoro istniała chronologiczna i kadrowa ciągłość między tymi dwiema instytucjami?) zastanawiałem się, co chciałbym z danego z tej okazji koncertu zachować w życzliwej pamięci, a o czym jak najprędzej zapomnieć? Przede wszystkim ocaliłbym we wdzięcznym wspomnieniu otwierającą wieczór suitę Andrzeja Panufnika Polonia.
W niebanalny sposób kompozytor odwołuje się w niej do źródeł folklorystycznych i oryginalnie wykorzystuje uzyskany w ten sposób materiał tematyczny, poddając go nie tyle standardowym przetworzeniom, co dekonstrukcji. W Marszu góralskim rzecz dotyczy harmoniki, kiedy raz po raz w jego podzwodną melodykę wdzierają się i zakłócają ją brzmienia dysonansowe.
W następującym Mazurku daleko idącej deformacji ulega pierwiastek melodyczny, z kolei w Krakowiaku zaburzone jest jego charakterystyczne metrum. W Pieśni nadwiślańskiej fluktuacjom podlega tempo, a całość zamyka Oberek, który, wskutek zabiegów natury instrumentacyjnej, zredukowany zostaje do czynnika czysto rytmicznego. Z oratorium Prorok Izajasz Aleksandra Tansmana, wypełniającego drugą część koncertu, na dłużej zapadnie mi w pamięć jego motoryczny finał (Vivo – Agitato), odznaczający się znacznymi walorami w zakresie poprowadzenia głosów wokalnych oraz instrumentalnych w imponującym kontrapunkcie.
Wcześniej jednak jest to głównie żmudne ćwiczenie z technik kompozytorskich – na przykład instrumentalna fuga, pojawiająca się w punkcie tak zwanego złotego podziału – niewyróżniające się szczególną inwencją, a nawet pozbawione brzmieniowej urody. Utwór stanowi powojenny hołd, złożony ofiarom Zagłady przez twórcę, który zawdzięcza ocalenie emigracji do Stanów Zjednoczonych.
Stąd nieprzypadkowe sięgniecie w charakterze tekstu do biblijnej Księgi Izajasza, będącej trenem żałobnym po zburzeniu pierwszej świątyni jerozolimskiej, a przytoczonej we francuskim przekładzie samego kompozytora. Stąd szczególnie przejmująco na tym tle brzmi wypełniające pierwsze interludium hymniczne solo tenorowe Schma Israel, Adonaï Elokheïnou (Przemysław Borys), w odróżnieniu od reszty wykonywane w hebrajskim oryginale. Najszybciej natomiast chciałbym wyprzeć z pamięci wykonanie I Koncertu fortepianowego b-moll op. 25 Piotra Czajkowskiego.
Nikołaj Diemidienko zamierzał prawdopodobnie wyeksponować jego stronę wirtuozowską, czemu służyć miało posługiwanie się nadmierną dynamiką. W efekcie jednak raził przebity dźwięk, szczególnie drażniący i przykry w górnych oktawach. Również orkiestra pod dyrekcją Charlesa Olivieri – Munroe jakby chciała dostosować się do solisty, a więc grała hałaśliwie i dość pobieżnie zarysowując główne tematy, nieco zbanalizowane przez częstotliwość wykonań oraz nadużywanie przez masową kulturę popularną do celów ilustracyjnych, lub zgoła w charakterze sygnałów telefonicznych. Tego rodzaju utwory wymagają zatem pogłębionej interpretacji, by nadal mogły zachować świeżość i odsłaniać niewyeksploatowane pokłady oryginalności, zdolne obudzić szczersze wzruszenia.
Lesław Czapliński