Formuła programowa Festiwali Moniuszkowskich była szeroka już za czasów legendarnej dzisiaj Marii Fołtyn w latach 80-tych i 90-tych ubiegłego wieku. Obok Moniuszki grano muzykę innych kompozytorów polskich, a także twórców operowych współczesnych Moniuszce, np. Smetany czy Verdiego („Nabucco”). Kontynuował tę tradycję w jakimś sensie następny dyrektor, Sławomir Pietras. Pamiętam wystawienie chyba po raz pierwszy w Polsce opery „Jakobin” Antonina Dworzaka przez jeden z czeskich teatrów operowych. Realizuje też w zasadzie tę linię obecny dyrektor (od 2012 roku), znakomity dyrygent, Stanisław Rybarczyk. Była np. na jednym z festiwali „Sprzedana narzeczona” Smetany. I słusznie. Ale zbliża się dwusetna rocznica urodzin Stanisława Moniuszki (2019 rok), więc już tegoroczny Festiwal był wyjątkowy, bo grano na nim prawie wyłącznie muzykę jego patrona.
Wielką zasługą Stanisława Rybarczyka jest doprowadzenie do muzycznej i muzykologicznej rekonstrukcji (przy udziale kilku współpracowników) bardzo rzadko wystawianych, a chyba nigdy od czasu prapremier nie wykonywanych w oryginalnym kształcie, wczesnych dzieł scenicznych kompozytora. W ubiegłym roku mieliśmy śpiewogrę „Nowy Don Kichot”. Na tegorocznym Festiwalu pojawiła się komedio-opera „Karmaniol albo Francuzi lubią żartować”. Opracowania i rekonstrukcji oryginalnej partytury dokonał Maciej Prochaska, a libretta i dramaturgii Roberto Skolmowski. Festiwal Moniuszkowski jest najwłaściwszym miejscem do odkrywania na nowo takich dzieł. Tym bardziej, że „Nowy Don Kichot” pokazany został także na scenie Warszawskiej Opery Kameralnej i tak też najpewniej będzie z „Karmaniolem”, o czym świadczyła obecność na Festiwalu pani dyrektor Alicji Węgorzewskiej. Nikt oczywiście nie spodziewał się odkrycia zapomnianego dzieła Moniuszki na miarę „Halki”, „Strasznego dworu” czy „Hrabiny”. A jednak muzyka nieco mnie rozczarowała. Jest wdzięczna, miejscami zapowiadająca dojrzały styl kompozytora, ale w większości dość błaha, nie pozostająca w pamięci. Muzyka „Nowego Don Kichota” wydaje się ciekawsza. Stanisław Rybarczyk dyrygował z werwą i wdziękiem, wydobywając z tej muzyki maksimum tego, co się dało. Młodzi śpiewacy sprawili się doskonale pod względem wokalnym: Sebastian Mych (Karmaniol), Agata Chodorek (Rozella), Anna Grycan (Katarzyna), Katarzyna Radoń (Markietanka) w ważniejszych rolach. Problemy były z grą sceniczną.
Ale to wina reżysera, Roberta Skolmowskiego. Wiem, że to rodzaj farsy, ale gdy wszystko rozegrane jest na krzyku, to staje się męczące i niezrozumiałe. W dodatku mocno wątpliwe wydały mi się eksperymenty językowe. Rzecz dzieje się Piemoncie, do którego wkraczają wojska Napoleona. To, że Francuzi mówią po polsku z akcentem francuskim, rozumiem. Ale czemu Włosi mówią (a raczej głównie krzyczą) z p r z e s a d n y m akcentem kresowym ? Chyba wileńskim, nie znam się na tym, bo jestem z Wielkopolski. Jeśli tak, to pewnie reżyser za powód uznał fakt, że dzieło Moniuszki powstało w Wilnie. Dla większości współczesnych reżyserów każdy pretekst jest dobry do udziwnienia jak się tylko da rzeczy prostych. Francuzi to obcy, więc mówią dziwacznie. Ale my, czyli publiczność, utożsamiamy się z miejscowymi, czyli Włochami.
Dlaczego więc mówią jakimś wykoślawionym polskim (domyślnie włoskim)? Było to jednak ważne wydarzenie kulturalne i chwała dyrektorowi Rybarczykowi za wskrzeszenie tego dzieła Moniuszki. Chciałbym tutaj wyrazić moje najgłębsze pragnienie i prośbę do Dyrektora. Na przyszłorocznym Festiwalu powinna zostać pokazana, choćby w wersji koncertowej, „Hrabina”. Opera nie mniej piękna od „Halki” i „Strasznego dworu”, a znacznie rzadziej wystawiana na polskich scenach. W Koncercie inauguracyjnym wzięli udział soliści Opery Wrocławskiej. Wykonane zostały fragmenty „Halki”, „Strasznego dworu” i „Hrabiny”. Gwiazdą była bez wątpienia Joanna Zawartko (Halka, Hrabina). Jej mocny, dźwięczny sopran o ładnej barwie i talent dramatyczny ujawniający się czysto wokalnymi środkami wywierały wielkie wrażenie i na długo pozostaną w pamięci. Cienki głosik Hanny Sosnowskiej, chociaż sprawny w koloraturach (Hanna, Zofia) nie miał przy koleżance szans. Zdzisław Madey (Jontek), Jacek Jaskuła (Janusz), Tomasz Rudnicki (Stolnik, Miecznik), i Andrzej Zborowski (Dziemba) dali występ solidny, ale nic więcej. Popis dał Chór Opery Wrocławskiej zarówno we fragmentach oper jak w trzech pieśniach Stanisława Moniuszki wykonanych a capella. Na koniec pojawiła się gwiazda: Jury Horodecki z Białorusi, laureat jednego z Konkursów Moniuszkowskich. Wykonał arię Nemorina „Una furtiva lagrima” z opery „Napój miłosny” Gaetano Donizettiego, arię Leńskiego „Kuda, kuda” z „Eugeniusza Oniegina” Piotra Czajkowskiego w oryginalnych językach i arię Stefana z kurantami ze „Strasznego dworu” po białorusku.
Liryczny tenor o barwie może nie konwencjonalnie pięknej (dalekiej od słońca Italii}, ale charakterystycznej, nieco przypominającej wspaniałego Iwana Kozłowskiego, który w latach 40-tych i 50-tych XX wieku nagrał w ZSRR po rosyjsku prawie cały repertuar tenorowy i był ulubionym śpiewakiem Stalina (generalissimus podobno wzywał go czasem w nocy na Kreml, aby mu śpiewał). Moje pierwsze kompletne nagrania „Fausta” i „Traviaty”, gdy miałem 13 czy 14 lat, były właśnie po rosyjsku (innych wtedy w Polsce nie było) z Kozłowskim, więc jego głos mam niejako wdrukowany w pamięć. Ale Horodeckiego z Kozłowskim wiąże coś jeszcze: niebywała technika. Fantastyczne legato, umiejętność cieniowania fraz na długim oddechu, nieskazitelne appoggio.
Do tego wyraz emocjonalny szlachetny, nieco może zbyt słowiański w arii Nemorina, w pozostałych adekwatny, a w sumie bardzo poruszający. Dyrygował mistrz: jeden z najświetniejszych europejskich dyrygentów – Wojciech Rajski. Brawurowo zabrzmiały fragmenty instrumentalne w wykonaniu Orkiestry Opery Wrocławskiej: Uwertura do „Halki”, Tańce góralskie i oba Mazury: z Halki” i „Strasznego dworu”. Ciekawy był występ wspaniałej Jadwigi Rappe z wyborem pieśni Stanisława Moniuszki do tekstów niemieckich, rosyjskich i białoruskich. Towarzyszyli jej baryton Michał Janicki i pianista Emilian Madey, pomysłodawca koncepcji koncertu. Koncert zatytułowany „Trzy soprany i trzej tenorzy śpiewają Moniuszkę i nie tylko” dał potrzebny oddech. Były trzy arie Moniuszkowskie, a jakże, ale poza tym: operetka, musical, pieśni neapolitańskie i piosenki filmowe. Trzy panie (Joanna Horodko, Magdalena Stefaniak, Agnieszka Sokolnicka) śpiewały zdecydowanie lepiej, a do tego oprócz urody i wdzięku wnosiły sporo poczucia humoru. Panowie w Teatrze Wielkim w Poznaniu wykonują obecnie raczej tylko mniejsze role, lecz posłuchać było warto. Wielką radość sprawił mi Koncert Finałowy świetnej grupy Spirituals Singers Band z Wrocławia. W programie oprócz typowego dla tego zespołu repertuaru były ciekawe aranżacje kilku pieśni Stanisława Moniuszki oraz piosenek The Beatles. Było jeszcze sporo innych wydarzeń, w tym spotkań z ciekawymi ludżmi, między innym z białoruską muzykolożką Sviatleną Niemahaj, znakomicie mówiącą po polsku specjalistką od twórczości Stanisława Moniuszki. Także spotkań czysto prywatnych, ale w licznym gronie, u śpiewaka amatora (tenora), utalentowanego i zasłużonego dla Kudowy, Andrzeja Bilińskiego. Te spotkania weszły do tradycji Festiwalu, a nikt jeszcze dotychczas o nich nie napisał, więc niniejszym to czynię.
Piotr Nędzyński