Przegląd nowości

„Giulio Cesare in Egitto” Georga Friedricha Haendla w Teatrze Wielkim w Poznaniu

Opublikowano: poniedziałek, 08, październik 2018 20:50

Było to wykonanie koncertowe. Firmował je jako dyrygent i kierownik muzyczny Paul Esswood, jeden z najsłynniejszych niegdyś kontratenorów. Od razu trzeba stwierdzić, że była to realizacja muzyczna na najwyższym poziomie. Operę nieco skrócono, łącząc akt II z aktem III, ale to zwyczajowa tradycja wykonawcza. Zresztą w całości byłoby to dla współczesnej publiczności  nie do zniesienia.

 

Julius Cezar,TW Poznan 1

 

Tytułowy bohater ma osiem arii, Kleopatra także osiem, inne postacie po cztery albo co najmniej dwie. W sumie prawie trzydzieści. Wszystkie piękne, ale to jakby raz za razem zjeść trzydzieści ciastek z kremem. Można dostać mdłości. Pomiędzy ariami są recytatywy, niektóre „accompagniato” jak cudowny monolog Cezara „Alma di gran Pompeo”. Jest duet, ale zespołowego śpiewania poza tym prawie nie ma. Już w czasach Mozarta nie grano Haendla uważając tę muzykę operową za nieznośnie staroświecką.

 

Julius Cezar,TW Poznan 2

 

Renesans nastąpił w XX wieku. Są tacy, co dla Haendla daliby się zabić. Dla mnie jest niestety dość nudny, bo monotonny. Ale to tylko mój ekstrawagancki pogląd. Haendel pisał główne partie męskie dla kastratów. W XVIII wieku to było normalne. Kościól Katolicki kazał  kastrować chłopców do chórów kościelnych, bo zakazywał w nich występować kobietom. Przeniosło się to do opery. Dla ówczesnej publiczności wielki wódz Cezar albo dajmy na to Tamerlan, który kazał wymordować miliony niewinnych cywilów, śpiewający kojarzącym się ze słodkimi niewiastami sopranem, byli do przyjęcia. Dla mnie nie. W dodatku na szczęście Kościół Katolicki zrezygnował z kastrowania chłopców.


Zastąpili ich kontratenorzy. Ten typ głosu, w istocie FALSET u pełnowartościowych mężczyzn, znany był w muzyce dawnej głównie w angielskich parafiach i służył do wykonywania muzyki sakralnej. Henryk VIII zerwał z Rzymem i kastracją.

 

Julius Cezar,TW Poznan 3

 

W poznańskim koncercie byli oczywiście kontratenorzy. Wszystkich podziwiałem, że tak długo wytrzymują śpiewając falsetem. Towarzysząca mi na widowni pani profesor (belwederska) śpiewu twierdziła, że wszyscy śpiewają nieprawidłową emisją poza Rafałem Tomkiewiczem (Tolomeo czyli Ptolemeusz). Kacper Szelążek (Cezar) miał najwięcej do zaśpiewania i abstrahując od uwag uczonej Pani Profesor, podobał mi się. Panie na szczęście były obsadzone przez panie, chociaż niezupełnie szczęśliwie.

 

Julius Cezar,TW Poznan 4

 

Christie Cook z Nowej Zelandii jako Cornelia  brzmiała naprawdę egzotycznie ze swoim blaszanym niecosopranem (to nie przesłowienie, bo nie wiem, czy to był sopran, czy mezzosopran). W partii Kleopatry Anna Gorbachyova zaczęła niezbyt szczęśliwie, ale z każdą kolejną arią jej głos brzmiał lepiej i w sumie był to największy sukces wokalny koncertu. Ciepły, dźwięczny i o ładnej barwie sopran liryczny. Annie Fredriksson jako Sesto była w tym gronie nietypowa, bo kobieta wykonała partię młodego mężczyzny. I była bardzo dobra. Mniejsze partie były obsadzone zadowalająco. W sumie: warto było. Wiemy po co słuchać (bądź nie słuchać) oper Haendla. I po co nie warto ich wystawiać w formie przedstawień. Bo to jednak nudy. Oczywiście wielu się obrazi, ale ta nuda to tylko moje osobiste wrażenie i z pewnością odosobnione zdanie. Podziwiam tych, co kochają opery Haendla. Ja nie mogę. Trudno. Wolę Pucciniego. 

                                                                              Piotr Nędzyński