Przegląd nowości

Rajski Sopot Classic

Opublikowano: poniedziałek, 27, sierpień 2018 07:00

Przyszły czasy, że wszystko w swej nazwie musi posiadać obcojęzyczne skróty i międzynarodową ksywę. Wojciech Rajski wykorzystując dobrą atmosferę dla kulturalnych inicjatyw Sopotu stworzył interesujący muzyczny festiwal, na którego 8. edycję zostałem zaproszony, więc piszę com widział, słyszał i przeżył. 

 

W koncercie muzyki polskiej wystąpił austriacki pianista Ingolf Wunder, który zagrał dwa koncerty fortepianowe: Wojciecha Kilara (ten drugi, z nieoznaczoną tonacją) i e-moll Fryderyka Chopina, który wykonał na poziomie wysokiej klasy poprawności. Natomiast aż czteroczęściowy koncert Kilara zagrał wręcz fenomenalnie, z wybitnym udziałem batuty Wojciecha Rajskiego i jego Polskiej Filharmonii Kameralnej. Ta nazwa ukrywa sprzeczność, jako że filharmonia kojarzy się z największymi obsadami wykonawczymi i najbogatszym instrumentarium.

 

Ale Rajski wie, co robi. Uprawiając bogaty i różnorodny repertuar symfoniczny doangażowuje do pełnego składu sekcję instrumentów dętych i powiększa kwintet. W ten sposób dobiera instrumentalistów najlepszych, staje przed zespołem – jeśli trzeba – nawet stuosobowym i gra z nimi dzieła wcale nie kameralne, zyskując wysoką renomę w muzycznych kręgach zagranicą.

 

Tak właśnie zaprezentował się w koncercie muzyki francuskiej w Operze Leśnej, gdzie odważnie zestawił klasykę Bizeta, Masseneta, Saint-Saënsa, Gounoda, Offenbacha i Ravela, z  piosenkami i melodiami Pod niebem Paryża, Doktor Żywago, Padam padam, Gigi amoroso i  Chanson d΄amour.

 

W ariach operowych błysnęły świetną formą wokalną, urodą, elegancją i szykiem gwiazdy polskiej sztuki lirycznej Edyta Piasecka i Bernadetta Grabias. Okazało się że Kacper Kuszewski piosenki interpretuje równie interesująco, co swe role serialowe i teatralne, posługując się przy tym francuszczyzną na poziomie wręcz doskonałym.

 

Język francuski był niestety jedynym atutem prowadzącej koncert niejakiej Elizabeth Duda, która opowiadała, że przyjechała z Paryża gdzie mieszka, a resztę – często niedorzeczności – czytała z kartki co sugerowało, że nie ma pojęcia o czym mówi, zwłaszcza w części pierwszej koncertu.


Dobór i funkcjonowanie osób prowadzących koncerty stanowił jedyny słaby punkt tego ze wszech miar interesującego festiwalu. W przyszłości należy zakazać im nieustannego wymieniania i pretensjonalnego dziękowania dobroczyńcom imprezy, a co najmniej skrócić te laudacje do minimum.

 

Zagadnąłem o to panią Małgorzatę Winiarek–Gajewską, prezesa zarządu NDI S.A., sponsora tytularnego tego wspaniałego przedsięwzięcia, która podzieliła moją uwagę mimo, że wdzięczność i podziękowania jej głównie się należą. To samo dotyczy Jacka Karnowskiego – prezydenta Sopotu, obecnego na każdym wieczorze, witającego  gości i czyniącego honory domu.

 

Od blisko półwiecza obserwuję karierę dyrygencką Wojciecha Rajskiego, jego chłodne wyważenie między wysokich lotów interpretacjami symfonicznymi, a emocjonalnym repertuarem operowym. Dał tego przykład, akompaniując rewelacyjnie śpiewającemu na koncercie inauguracyjnym Piotrowi Beczale (arie z Toski, Strasznego dworu, Werthera, Carmen, Turandot  i jeszcze kilka bisów).

 

Do Sopotu niestety dotarłem już po tym koncercie, ale zaprezentowano mi pirackie nagranie całości, gdzie między zjawiskowo śpiewającym Beczałą, orkiestra pod dyrekcją Rajskiego zagrała kilka uwertur, również zjawiskowo!

 

Na widowni spotkałem mojego przyjaciela Włodzimierza Nawotkę, niegdysiejszego dyrektora Opery Bałtyckiej za jej dobrych czasów. Znając moją tęsknotę do reaktywacji Festiwalu Wagnerowskiego w Operze Leśnej namówił mnie, abym wstąpił do powstałego niedawno Sopockiego Towarzystwa Muzycznego, które właśnie po to powołano. Jacek Karnowski w programie festiwalowym wspomina „sopockie tradycje wagnerowskie i fakt, że Sopot nazywany był Bayreuth Północy”.

 

Mając takiego prezydenta, liczne i oddane grono sponsorów, możliwości pozyskania środków z Unii Europejskiej, duże środowisko muzyczne i wokalne Trójmiasta, wielu doskonałych działaczy i organizatorów, a przede wszystkim zadomowionego w Sopocie, w szczytowej formie artystycznej Wojciecha Rajskiego, dyrygenta o idealnych predyspozycjach do kreowania sztuki mistrza z Baryeuth,  należy podjąć kolejną próbę polskiego pojednania z niemiecką tradycją wagnerowską. Może tym razem się uda? 

                                                                      Sławomir Pietras