Przegląd nowości

Konieczny lifting Schuberta

Opublikowano: czwartek, 23, sierpień 2018 22:20

Miał niebywałe szczęście Tomasz Konieczny, że trafił na poezję Stanisława Barańczaka, jakby specjalnie dedykowaną jemu. Ale chyba nie tylko „trafiło się ślepej kurze ziarno”. Lepiej jednak byłoby do tego dorobić legendę, że oto polski poeta, tłumacz, emigrant i opozycjonista dowiedział się, że zdolny polski śpiewak robi karierę na Zachodzie, głównie w Niemczech, że dostał się już do „superligi” śpiewaków wagnerowskich i może teraz Niemcom pokazać, gdzie szukać natchnienia dla muzyki Franciszka Schuberta. Ale tak pewnie nie było. Tomasz Konieczny sam wypatrzył poezję Barańczaka i uznał, że to kąsek właśnie dla niego, choć poeta mu dedykacji nie napisał. A może właśnie wiedziony nieomylną intuicją artysty – wieszcza Barańczak zawarł dedykację w słowach: Czy szept, czy wagnerowski głos? (Pieśń XIII).

 

Tomasz Konieczny 1

 

Fakt faktem Konieczny śpiewakiem wagnerowskim jest, a w swojej interpretacji cyklu Podróż zimowa przechodzi czasami w szept. Robi to wspaniale, wykorzystuje swoje predyspozycje i wykształcenie aktora dramatycznego, gestykuluje, ironicznie się uśmiecha, potakuje ruchami głowy, gdy genialna muzyka, już bez słów rękoma pianisty Lecha Napierały dopowiada do nowego tekstu Barańczaka współczesne konteksty. Wykonanie tej odnowionej i spolszczonej wersji Podróży zimowej dokłada do już utwardzonego przez tradycję muzyczną arcydzieła nowe znaczenia, przede wszystkim ironię, gryzącą satyrę w autobiograficznym spojrzeniu poety na własną drogę  życiową. Ironia Barańczaka w cudowny sposób staje się ironią Schuberta, który w anachronicznym dziś, romantycznym, tonalnym, eufonicznym języku muzycznym także przedstawia emocjonalne i egzystencjalne zawiłości ludzkiej natury, samotność, żal, cichą rozpacz, czasami jednak przechodzącą w krzyk, a także wściekłość, że wstrętni mieszczanie korzystają z uroków swej marnej codzienności i są głusi na cierpienie jednostki. To wszystko wzmocnione o refleksję filozoficzną i politologiczną jest w buntowniczym tekście Barańczaka. Ale jest też coś, czego nikt poza Polakami nie zrozumie i nie podejmie koncertowego wyzwania. To nasz rodzimy język pełen niewokalnych zbiegów spółgłosek i różnych „rz”, „sz”, „cz”, „ć”, „ś”, „ź”.


Już nasz słynny tenor Wiesław Ochman naigrawał się z libretta Strasznego dworu Moniuszki, które jest całkowicie niedostępne dla obcokrajowców: Baczność Stefanie, wszak się przyrzekło żyć w bezżennym stanie. W tekście Barańczaka są „echa” tego dykcyjnego szaleństwa, choćby w pieśni XII: Poranne odśnieżanie to, jakby logik rzekł, przyjęcie dwu przesłanek zawartych w słowie – śnieg”. A w innych pieśniach napięcie języka jest jeszcze większe. W ogóle w stosunku do oryginalnego tekstu Wilhelma Müllera jest tu o wiele więcej trudnych do wymówienia słów, a zważywszy fakt, że Barańczak Müllera nie tłumaczył, (poza jedną pieśnią V pod tytułem Der Lindenbaum - Lipa) narracja jest wzbogacona o różne najnowsze zdarzenia, zjawiska, procesy socjologiczne, realia współczesnego życia, więc trudność interpretacji nowego cyklu wymaga najwyższych kwalifikacji wokalnych, aktorskich i intelektualnych.

 

Tomasz Konieczny 2

 

Można wyrazić wątpliwość czy ktoś poza Tomaszem Koniecznym jeszcze się tego podejmie. Stanisław Barańczak wszak dorzucił do swego tekstu wiele smaczków i gierek słownych, bo najwyraźniej wysłuchał cyklu Schuberta wielokrotnie. Onomatopeicznie podstawił do powtarzanych w refrenie w niemieckim tekście słów polskie, podobnie brzmiące, ale mające inne znaczenie, jak w pieśni XIII Die Post (Poczta): gdzie u Müllera jest Mein Herz (Moje serce), a u Barańczaka Na śmierć. Jeszcze zabawniejsze rozwiązanie przyjął w pieśni XV Die Krähe (Wrona), gdzie owa Krähe zamienia się w białą krechę, którą zostawia za sobą odrzutowiec. Skupiając się na wykonaniu cyklu Podróż zimowa Schuberta/Barańczaka żałować należy, że doszło do niego w marnych akustycznie Salach Redutowych Teatru Wielkiego, bo mocny głos Tomasza Koniecznego na forte tracił możliwość zrozumienia tekstu, świetnie natomiast dawały się rozszyfrować wszelkie zawiłości  wymowy w partiach śpiewanych piano i oczywiście także w tych wymawianych szeptem. I jeszcze rzecz najsmutniejsza – szkoda, że nie powstaną już nowe, spolszczone wersje Pięknej młynarki Łabędziego śpiewu.

                                                                       Joanna Tumiłowicz