Wujek naszego Canaletta, czyli Bernarda Bellotto, właściwie nosił nazwisko Canal, ale ponieważ był niskiego wzrostu, więc w odróżnieniu od swego ojca, także zajmującego się malowaniem, nazwano go małym Canal, czyli po włosku Canaletto.
Mikra postawa nie przeszkodziła mu w światowej karierze (głównie po śmierci), co z kolei zawdzięczał niesamowitej pracowitości i oczywiście talentowi malarskiemu, oraz pewnemu sprytnemu Anglikowi nazwiskiem Smith. Pewną pomocą było też miejsce i czas, który przypadł mu w udziale: XVIII–wieczna Wenecja. Właśnie to bardzo bogate miasto wpłynęło na niesamowity rozwój sztuk wszelkich, muzyki, malarstwa, poezji, stało się legendą i obowiązkowym celem wypraw turystycznych dla tych, których w owym czasie było na to stać.
Arystokracja brytyjska uważała za obowiązek odwiedzenie Wenecji, a pamiątką z takiej podróży mógł być jakiś obraz – „widoczek” zachwycającego miasta na lagunie. Musiały się tutaj znaleźć obowiązkowo najważniejsze miejsca miasta: Most Rialto, Piazza San Marco i Palazzo Ducale, a także kościół Santi Giovannie Paolo. Canaletto malował nieustannie, a jego trud i znój sprytnie podpatrzył angielski konsul i zaproponował układ handlowy.
Malarz dostarczył konsulowi Smithowi rysunkowe propozycje swoich „wyrobów”, kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt wzorów, a on zbierał zamówienia i wysyłał potem gotowe obrazy do Anglii. Jeśli turysta nie był specjalnie bogaty, albo po prostu oszczędny mógł zamówić czarno-białą „kopię” obrazu w formie grafiki (miedziorytu).
Okazuje się, że malarz nie odtwarzał wiernie widoków, czasem coś dodawał, czasem ujmował, ale pędzlem pisał własną historię miasta. Niektóre obrazy były w typie kaprysów, a więc obok realnie istniejących obiektów zawierały też fantastyczne, wymyślone przez artystę. Interes się kręcił, na wyspy trafiły setki obrazów i ustroiły domy nabywców, ale ogromną kolekcję najlepszych obrazów i rysunków zgromadził sam konsul i w rezultacie sprzedał ok. 200 płócien Canaletta samemu królowi Jerzemu III. Ten zasób dziś spoczywa na ścianach pałaców Buckingham i Windsor i stanowi ozdobę dawnego brytyjskiego Imperium. Kolekcję obejrzał, sfilmował i omówił znakomity reżyser, dokumentalista Phil Grabsky (gościliśmy go kilka lat temu w Polsce). Dzieło zaprezentowała polskiej widowni sieć Multikino.
„Zaproszono cię do Pałacu Buckingham” – tak o swojej przygodzie z filmem „Canaletto i sztuka Wenecji” opowiada dziś jego reżyser. Okazją była wielka wystawa dzieł Antonio Canaletto w Królewskiej Galerii w Londynie. Ambicją twórcy filmu było nie tylko pokazanie samych obrazów i szkiców artysty, ale wniknięcie w realną atmosferę miasta, w którym tworzył, XVIII–wiecznej, ale także współczesnej Wenecji, pokazanie specyfiki stylu Canaletta na tle innych weneckich mistrzów.
Dodatkowo filmowcem kierowało zastanowienie się nad inspiracjami (czy tylko materialnymi?) tej ogromnej pracy, wniknięcie w techniki malarskie i rysunkowe twórcy niezliczonych dzieł. Canaletto w młodości towarzyszył swemu ojcu, który zajmował się tworzeniem dekoracji do przedstawień teatralnych i operowych. W owym czasie w Wenecji działało aż 17 oper, więc postawa nieco uroczysta i fantazyjna wchodziła też w tematykę późniejszych obrazów włoskiego mistrza.
Bywał on świadkiem wielu wydarzeń z kręgu opery, a przecież weneccy muzycy to także wielcy mistrzowie i twórcy arcydzieł, np. Antonio Vivaldi. W filmie „Canaletto i sztuka Wenecji” mamy więc także sporą dawkę muzyki, młoda brytyjska sopranistka Jenny Bacon śpiewa w oryginalnej fryzurze i XVIII-wiecznym makijażu arię z opery Vivaldiego La verita in cimento RV 739 – Tu m'offendi Zelim. Film Phila Grabsky’ego ma w ogóle bardzo ciekawą ilustrację muzyczną skomponowaną przez Asę Bennetta, który tradycyjnie uczestniczy przy produkcji filmów z cyklu „Wystawa na Ekranie”, które regularnie oglądamy w salach Multikina.
W filmie poświęconym sztuce Canaletta i XVIII-wiecznej Wenecji oprawa muzyczna jest stylizacją opartą na motywach włoskiej twórczości tego okresu z elementami współczesnego minimalu w stylu Glassa. Ta muzyka doskonale pasuje zarówno do nastroju obrazów Canaletta, jak też całkiem współczesnych, świetnie filmowanych zdjęć współczesnej Wenecji.
To miasto przecież nie zmieniło się zbytnio w ciągu ostatnich 300 lat, tylko ludzie są inaczej ubrani, a prócz tradycyjnych gondoli pływają kanałami motorówki. Muł laguny dobrze zakonserwował fundamenty domów, świątyń i pałaców. Kto wie, czy nie lepiej się zachowały budowle miasta malowane przez Canaletta, niż same obrazy, niekiedy rysowane pastelami, które z latami traciły intensywność barw i stawały się coraz bardziej blade?
W filmie zawarta jest też szczątkowa informacja o życiu samego Canaletta i jego rodziny. Swoje obrazy malował w studiu, nie z natury, ale z pomocą rysunkowych szkiców. Pomagała mu cała rodzina, w tym dwóch uzdolnionych bratanków (niektórzy mówią, że to byli siostrzeńcy). Kiedy przyszedł kryzys związany z wojnami turyści się nie pojawiali tłumnie i rodzinna gromada się rozsypała, M.in. Bernardo Bellotto, także zwany Canalettem, przyjechał do Polski i tutaj robił to, co jego wujek w Wenecji, malował pejzaże starej Warszawy. Nasz król Stanisław zgromadził kolekcję 30 płócien (do dziś zachowało się tylko 24), ale to już całkiem inna historia.
Joanna Tumiłowicz