Bracia Karamazow w reżyserii Stanisława Melskiego na scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu to przykład solidnej, w miarę pełnej adaptacji powieści Fiodora Dostojewskiego. Reżyser uznał, że kluczowym punktem widowiska ma być opowieść o Wielkim Inkwizytorze.
Spoglądając ze strony widowni jest to jednak scena mało dynamiczna i niespecjalnie wyrazista. O wiele więcej mistrzostwa scenicznego i znakomitej gry aktorskiej dostrzec można w innych momentach. Na czoło wybijają się kreacje młodych aktorów. Dymitra w wykonaniu Dawida Olszowego ogląda się z dużą satysfakcją, doskonale wyodrębnia on różne stany ducha swego bohatera, od wyciszenia do szaleństwa, od nienawiści do skruchy.
Także Alosza w realizacji Błażeja Michalskiego wygląda bardzo wiarygodnie. Iwan (Marcin Piejaś) chyba trochę przeszarżował w brawurowej scenie opętania, ale tutaj ważny był absolutny kontrast pomiędzy chłodnym racjonalizmem w poprzednich odsłonach i wybuchem dewiacji (być może udawanym) w scenie sądu nad Dymitrem. Nie da się zapomnieć kreacji Sebastiana Rysia w roli Smierdiakowa, ale także role kobiece są warte wymienienia.
Najlepiej wypadła skomplikowana postać Lizawiety w wykonaniu Alicji Baran, skrzyżowanie dziewczęcej naiwności z obsesjami, masochizmem i sadyzmem o podłożu autodestrukcyjnym. Prostszą naturę kobiety „lekkich obyczajów” Beata Śliwińska przygotowując się solidnie do roli Gruszeńki, która ma w sobie i czar, i swobodę, i chęć panowania nad mężczyznami w walce o prymat nad innymi paniami.
Aktorka ta ma również ogromny potencjał fizyczny, co udowodniła w scenie tanecznej i zarazem śpiewanej (układ tańców Lena Kowalska). Pod względem skrzywienia moralnego i wybuchowego temperamentu pasuje do Gruszeńki „jak ulał” Stary Karamazow – Dariusz Bereski. Wreszcie Justyna Jeleń wypadła bardzo dobrze w roli przebiegłej i nieszczerej Kateriny Iwanowny. Kobiecą serię zamyka Monika Bolly jako niepozbawiona pretensji matka Lizawiety. Warto porównać wszystkie kobiece kreacje łącznie, bo to jakby skrócony katalog rozmaitych typów z jakimi muszą sobie radzić mężczyźni, aby nie wpaść w sidła.
Tutaj też widać doświadczenie sceniczne i życiowe reżysera. Przedstawieniu towarzyszy bardzo skromna, sprowadzająca się do kilku kanap na scenie i zamarkowanej dużej atrapy obrazu Matki Boskiej scenografia, za to kostiumy Małgorzaty Żak nieźle wprowadzają nas w klimat „dawnej Rosji”. Odniosę się wreszcie do muzyki przygotowanej przez Piotra Matuszewskiego.
W sporej mierze są to stuki i szumy tworzące nieco upiorny nastrój widowiska. Jednak dużą cześć podkładu muzycznego wykonuje na żywo na skrzypcach Lizawieta – Alicja Baran, zdradzając w ten sposób dobre przygotowanie wiolinistyczne.
Najpierw pokazuje się wykonując fragment 24 Kaprysu Niccolo Paganiniego, potem próbuje innych wirtuozowskich utworów na skrzypce solo, ale jej muzyczne wtręty towarzyszą w różnych momentach przedstawienia jako pewne sygnały lub symbole poruszanych kwestii. W takim charakterze słyszymy po kilka taktów np. Marsylianki, Międzynarodówki a nawet Ody do Radości z IX Symfonii Beethovena (dziś Hymnu Unii Europejskiej). Warto zwrócić uwagę, że wzniosłe strofy tej Ody Fryderyka Schillera padają również z ust jednego z bohaterów przedstawienia. W finale tego utworu poetyckiego zawarto przecież nigdy nieziszczone słowa proroctwa niemieckiego twórcy – „wszyscy ludzie będą braćmi” – co w kontekście powieści Dostojewskiego Bracia Karmazow nabiera szczególnego, gorzkiego znaczenia.
Joanna Tumiłowicz