Przegląd nowości

Werona, nie Werona

Opublikowano: poniedziałek, 07, maj 2018 08:15

Czy jest sens przenosić miejsce dramatu Julii i Romea z Italii do Anglii? Z takim pomysłem nosił się twórca premierowego przedstawienia baletowego w Operze Nova w Bydgoszczy Paul Chalmer. To prawda, że legendarni kochankowie zrodzili się w głowie Brytyjczyka i nie było w „realu” takiej Julii w Weronie, ani takiego Romea. Włosi jednak podchwycili pomysł Szekspira i w pięknym starym mieście postawili „fałszywy” grobowiec tej nieszczęsnej pary. 

Romeo i Julia,Bydgoszcz

Na deskach Opery Nova pomysł choreografa wykrystalizował w formie tylko mocno aluzyjnej. Nie było w każdym razie żadnego szczegółu, który by zdecydowanie lokalizował miejsce akcji w elżbietańskiej Anglii. Dekoracje Diany Marszałek były raczej umownie prowadzące nas ku czasom renesansu albo późnego średniowiecza. W bogatych i bardzo różnorodnych kostiumach Agaty Uchman, która stosuje ciekawy, nowatorski sposób tworzenia materiałów – drukuje na tkaninie wzory, też przewijały się różne elementy historyczne, także elżbietańskie, ale były też jarmarczne stroje z commedii dell arte i symulowany teatr marionetek. 


W sumie dla przeciętnego odbiorcy akcja mogłaby się odbywać nawet w Polsce, w Krakowie czy Sandomierzu. A ponieważ nie pada ani jedno słowo, przebieg intrygi poznajemy dzięki ponadczasowemu językowi tańca, zdecydowanie zmierzającemu w kierunku klasyki. Bydgoska scena potraktowała nową premierę bardzo ambitnie. Nie było żadnego tańczenia pod muzykę z nagrania, ale prawdziwa orkiestra pod dyrekcją Macieja Figasa w kanale. Zadanie dobrego wykonania partytury Sergiusza Prokofiewa jest bardzo trudne i miejscami rozbudowany o dodatkowe trąbki, waltornie i puzony skład trochę zawodził, ale to i tak zdecydowanie lepsze niż płyta, bo żywe i jędrne. Prokofiew nikogo nie oszczędzał, a dla podkreślenia dramatycznych sekwencji używał ostrych, dysonansowych brzmień, orkiestrowych klasterów.

Romeo,Bydgoszcz 

Z zespołu tańczącego wyróżnić trzeba postać Romea. Paweł Nowicki włożył w kreację tego bohatera nie tylko dobrą technikę, świetną kondycję, ale także coś trudno uchwytnego, umiejętność przeistoczenia się w chłopca, któremu dane jest w krótkim życiu zakosztować wielkiej radości i wielkiej rozpaczy, który okazuje się w końcu nad wyraz dojrzały. Julia w ujęciu Natalii Ścibak miała wszystkie cechy potrzebne do wykonania trudnej partii tanecznej, choć może była od początku zbyt „dojrzała”, brakowało jej dziecięcej prawie, niewinnej zwiewności i kruchości. Była młodą kobietą, a w mniejszym stopniu dziewczyną. Na drugim planie ważną rolę spełniali Merkucjo, Krzysztof Górski i Benvolio, Takumi Mitsuhashi. I jeszcze jest postać Parysa, czyli narzucanego przez rodziców kandydata na męża Julii. Tomasz Siedlecki, który tańczy Parysa wydaje się być sztywny, jak przystało na niespełnionego kochanka. Z programu przedstawienia dowiaduję się, że Tomasz w innej obsadzie miałby być umieszczony w roli Romea. Ciekawe jak by się tutaj spisał. Jako trochę przesadny wybryk choreografa traktuję natomiast śmierć Parysa z ręki Romea. Dlaczego kochanek spełniony ma się mścić na kochanku niespełnionym? Jeśli chciał się jakoś odegrać, to może powinien się targnąć na życie rodziców Julii? Jedno co pewne, twórcy przedstawienia pogłębili psychologicznie postać Romea, którym po zabójstwie innego „sztywniaka” Tybalda (Tomasz Wojciechowski) targają wyrzuty sumienia. Diana Marszałek obmyśliła dla uwypuklenia tego dramatu przejmującą, surową w swym wyrazie wizualnym scenę, w której dwa kondukty pogrzebowe idą w przeciwnych kierunkach, jedni niosą w silnym zaciemnieniu ciało Merkucja, drudzy Tybalda. Światło jednak pada wyłącznie na postać Romea, który w tej sekwencji jest symbolem krzyku rozpaczy. Widać więc, że emocje towarzyszące bohaterom tanecznego dramatu nie mają przypisanej lokalizacji geograficznej ani historycznej. Sztuka baletu jest doskonale uniwersalna.

                                                                    Joanna Tumiłowicz