Przegląd nowości

György Vashegyi – dyrygent z pasją o wielu talentach

Opublikowano: sobota, 21, kwiecień 2018 10:30

Węgierski dyrygent György Vashegyi uczył się początkowo gry na skrzypcach, flecie, oboju, organach i klawesynie. O jego nieprzeciętnym talencie świadczy fakt, że już w wieku szesnastu lat poprowadził pierwszy koncert, zaś dwa lata później rozpoczął gruntowne studia dyrygenckie pod kierunkiem Ervina Lukácsa w Akademii Muzycznej Franciszka Liszta w Budapeszcie, które ukończył z wyróżnieniem w 1993 roku.

Gyorgy Vashegyi 1

Następnie wielokrotnie uczestniczył w masterclass Johna Eliota Gardinera i Helmutha Rilinga, przez dwa lata studiował w Akademii Muzyki Dawnej w Dreźnie pod kierunkiem Johna Tolla, a tajniki muzyki kameralnej zgłębiał u boku Jappa ter Lindena i Simona Standage. Grał także między innymi w Ferenc Liszt Chamber Orchestra i Concerto Armonico.


W roku 1990 utworzył w Budapeszcie Purcell Choir (przy okazji koncertowego wykonania Dydony i Eneasza), a rok później zainicjował również powstanie grającej na instrumentach dawnych Orfeo Orchestra. Ich pierwsze na Węgrzech wykonanie kompletnej wersji Orfeusza Monteverdiego stało się ważnym wydarzeniem artystycznym. Od tamtej pory wymienione zespoły zyskały dużą renomę na Węgrzech i za granicą, specjalizując się w interpretacji muzyki od Gesualdo do Haydna i Mozarta, ale także sięgając po późniejsze kompozycje.

Gyorgy Vashegyi 2

György Vashegyi zadebiutował w zakresie sztuki lirycznej prowadząc Czarodziejski flet Mozarta w budapesztańskiej Operze Kameralnej, miejscu, w którym następnie wielokrotnie wzbudzał podziw swymi interpretacjami innych, reprezentujących różne okresy, dzieł operowych. W sezonie 1994/1995 dał się poznać zagranicznej publiczności prezentując Orfeusza Glucka we Francji, Szwajcarii czy Luksemburgu. Potem przyszedł czas na inne dzieła (Buxtehude, Purcell, Blow, Rameau, Händel…), wykonywane przed słuchaczami w wielu krajach. Zdobywane szybko doświadczenia spowodowały, że od 1992 roku został wykładowcą w swojej macierzystej uczelni w Budapeszcie. Oczywiście Vashegyi pracuje głównie z wymienionymi powyżej, założonymi przezeń zespołami, ale zdarza mu się też stawać przed innymi zespołami i orkiestrami na Węgrzech i poza ich granicami. Jego dyrygencką sztukę można podziwiać w prestiżowych teatrach, salach koncertowych i podczas znanych festiwali: na przykład w Wiedniu i Salzbourgu, na drezdeńskim „Festpiele”, paryskim „Festival d’Art Sacré”, francuskim Festiwalu Périgord Noir, na Europalii w belgijskim Namur, we Włoszech czy Ameryce Południowej. Węgierski dyrygent współpracuje z wybitnymi solistami, innymi dyrygentami, muzykologami, promującymi kulturę - nie tylko muzyczną - instytucjami. Wiele z jego osiągnięć zostało utrwalonych na płytach dzięki owocnej współpracy z węgierskim wydawnictwem płytowym Hungaroton, a także cenioną firmą Glossa. Ta ostatnia oddała na przykład w minionym roku w ręce miłośników muzyki dawnej doskonałe nagranie Isbé Jean-Josepha Cassanéa de Mondoville’a, zaś obecnie – niezwykle wartościową interpretację „pastorale héroique” Naïs Jean-Philippe’a Rameau. Od 2013 roku Vashegyi ściśle współpracuje z centrum Muzyki Barokowej w Wersalu, co zaowocowało już wieloma oryginalnymi projektami artystycznymi.


Wystarczy chociażby przypomnieć wydobycie z zapomnienia Fêtes de Polymnie Rameau (2014), Grands Motets (2015) czy wspomnianej Isbé (2016) Mondoville’a, a także oryginalny program „Opéra pour trois rois”, zaprezentowany w zeszłym roku w Wersalu. Ważnym polem działania dyrygenta są ponadto badania prowadzone w Węgierskich Archiwach Narodowych, które na przykład doprowadziły do pochylenia się nad niewydanymi jeszcze pięcioma oratoriami Michaela Haydna (brata Franza Josepha) i pierwszym wykonaniem w 2016 roku jednego z nich: Kaiser Konstantin (wkrótce firma Glossa odda w nasze ręce jego płytowe nagranie). Sprecyzować tutaj należy, iż wymienione pozycje nie oznaczają w żadnym wypadku, że György Vashegyi specjalizuje się wyłącznie w repertuarze muzyki dawnej, gdyż wykonywane przezeń dzieła obejmują niezwykle szeroki okres sięgający od Monteverdiego do Mendelssohna, od Mozarta do Verdiego, nie zaniedbując także muzyki współczesnej.

Gyorgy Vashegyi 3

W uznaniu tego trudnego do przecenienia dorobku i nieprzeciętnych zasług w zakresie promowania kultury, György Vashegyi został w październiku zeszłego roku mianowany przewodniczącym Węgierskiej Akademii Sztuki (AHA). Zdaniem dyrygenta intelektualny i artystyczny prestiż tej zasłużonej instytucji powoduje, iż jest ona bardzo potrzebna i skuteczna w zakresie wykonywania swojej podstawowej misji, polegającej na przechowywaniu i promocji wartości węgierskiej kreacji artystycznej, we wszystkich jej formach, dotyczących przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Vashegyi uważa, iż rzeczona Akademia dysponuje ogromnym kapitałem intelektualnym i że stanowi szczególne atelier artystyczno-kulturalne, którego rola będzie z czasem stale rosnąć. Kładzie też duży nacisk na współpracę międzynarodową, gdyż jego zdaniem każdy kraj może korzystać ze swojego potencjału, tylko wówczas, gdy potrafi się nim dzielić z całym światem. Węgierski kapelmistrz pragnie wreszcie uczynić życie kulturalne w swoim kraju bardziej spójnym i pracować nad tym, aby jeszcze mocniej odgrywało ono funkcję wspólnotowego spoiwa. 22 marca korzystając z zaproszenia tego wybitnego artysty udałem się do Budapesztu, gdzie w nowoczesnej i dysponującej doskonałą akustyką Sali MUPA, siedzibie tamtejszej filharmonii, miałem przywilej uczestniczyć w poruszającym wykonaniu Brockes Passion Georga Philippa Telemanna.


Poprowadził je oczywiście sam Vashegyi, który oprócz dwóch przywołanych już wyżej swoich zespołów zaprezentował też przy tej okazji starannie dobraną obsadę solistów. Zanim jednak opiszę to zjawiskowe wykonanie, przytoczę tutaj zwięzły, ale wyjątkowo celnie charakteryzujący rzeczone dzieło tekst Karola Rafała Buli, który pochodzi z przygotowanej przez niego dla Polskiego Wydawnictwa Muzycznego i poświęconej właśnie Telemannowi książki. Tekst tym bardziej zasługujący na uwagę, że to gotowe już opracowanie znanego i cenionego muzykologa ciągle jeszcze czeka na swoje wydanie.

Gyorgy Vashegyi 4

„Uniezależnienie się pasji od Ewangelii spowodowało powstanie oratorium pasyjnego przewidzianego do wykonania w pozakościelnej przestrzeni publicznej. Pierwszym takim przykładem była przewidziana do wykonania w publicznej sali muzyka pasyjna „Der für die Sünden der Welt leidende und sterbende Jesu” TVWV 5:1 Heinricha Brockesa (1680-1747) we Frankfurcie 1716 roku z udziałem darmstadzkiej orkiestry nadwornej, przeniesiona jednak do Kościoła Braci Bosych i tam 2. i 3. kwietnia pod dyrekcją R. Bartelsa wykonana, gdyż przeznaczona do tego pierwotnie sala nie była w stanie pomieścić osób zainteresowanych wysłuchaniem dzieła. Dochód z tego koncertu wpłynął do kasy przytułku dla biednych.Oratorium pasyjne „Der für die Sünde der Welt leidende und sterbende Jesus“(Umęczony za grzechy świata i umierający Jezus) TVWV 5:1 skomponowane zostało w 1716 roku w oparciu o tekst Bertholda Heinricha Brockesa, który cieszył się admiracją wielu ówczesnych kompozytorów. Gdy Brockes opublikował w 1712 r. tekst "Der für die Sünde der Welt leidende und sterbende Jesus", zachwycili się nim najwięksi niemieccy kompozytorzy, pisząc do niego swe oratoria pasyjne - obok Telemanna m.in. Keiser (1712), Haendel (1716), Mattheson (1718), Fasch (1723) i J.S. Bach – fragmenty Pasji według św. Jana (1724). Tekst Brockesa opiera się na słownictwie i stylu ówczesnych kazań. Język jest pełnym ekspresji odzwierciedleniem duchowych stanów 1. poł. XVIII wieku. Tekst bogaty w metafory opisuje drastycznie ból, cierpienie i śmierć Jezusa, jego pokorę, cierpliwość, dobroć i miłość, w zamiarze wywołania u słuchaczy czci, żalu i współczucia.


Pierwszym wykonaniom we Frankfurcie towarzyszyła książeczka z tekstem Pasji służąca za bilet wstępu; należało okazać ją przy wejściu do Kościoła. Było to jak na owe czasy dość niezwykłe. Był to bez wątpienia ważny krok w kierunku pozakościelnej praktyki oratoryjnej w Niemczech, trudny do wyobrażenia w Lipsku, natomiast możliwy w bardziej liberalnym Frankfurcie, zwłaszcza wobec pozycji Telemanna zarówno w obrębie muzykowania kościelnego, jak i jego działalności na terenie muzykowania świeckiego. Umiał też Telemann w swej kompozycji znakomicie wyważyć proporcje między tym, co zaspokajało jego ambicję twórcy, a tym, co mieściło się w sferze zainteresowań i percepcyjnych możliwości odbiorców jego muzyki”.

Gyorgy Vashegyi 5

Z analizy Karola Rafała Buli wynika jednoznacznie, że w pracy nad tym dziełem Telemann nieustannie dbał o zachowanie jak najściślejszego związku pomiędzy tekstem Brockesa i muzyką, co mu się doprawdy w fantastyczny sposób udało. Oto bowiem zaledwie osiem lat przed powstaniem Pasji według św. Jana Bacha stworzył on partyturę o niebywałym bogactwie muzycznych idei, porywającą niesłychanie szeroką paletą barw muzycznych i - jako się rzekło - ilustrującą w wyjątkowo oryginalny sposób warstwę tekstu. Wydobywa też ona z niego wszelkie subtelności ekspresyjno-emocjonalne oraz głęboko ukryte sensy i znaczenia. Dlatego słuchając w Budapeszcie jej wzruszającej interpretacji zyskałem przekonanie, że - niezależnie od odmiennego stylu - dorównuje ona pod każdym względem arcydziełu Lipskiego Kantora. Szczególnie jeśli jest wykonywana na tak wysokim poziomie, z takim zaangażowaniem i znawstwem, a także umiejętnością ukazania złożoności i różnorodności efektów zawartych na styku słowa i muzyki. Pod batutą György Vashegyiego każdy dźwięk był artykułowany i modelowany z pieczołowitością, każda fraza misternie kształtowana, a duchowe i estetyczne zawieszenia odpowiednio uwydatnione. Cały nasycony retoryką kontrapunktyczny dialog toczył się zarazem plastycznie i sprawnie, uwypuklając głębię teologicznego przesłania. Już od samego początku frapowała przebogata orkiestracja, w której niespodziewanie pojawiły się też trąbki.


Ich wykorzystanie przez kompozytora zaskakuje w tym sensie, że tradycyjnie instrumenty te towarzyszyły idei Zmartwychwstania, a nie Męki Pańskiej. Podziw wzbudzała każda z ich interwencji, podobnie zresztą jak przepięknie i niebiańsko modelowane frazy oboju. Orfeo Orchestra (z Simonem Standagem w roli pierwszego skrzypka) wykazała się tutaj doskonałą formą i imponującym wyczuciem stylu, podobnie zresztą jak porywający zbiorową muzykalnością i bezbłędnym brzmieniem Purcell Choir, z pewnością jeden z lepszych tego typu zespołów w Europie.

Gyorgy Vashegyi 6

Najwyższe uznanie należy się także poszczególnym solistom, z których każdy bez zarzutu rozumiał charakter powierzonej mu partii. Tenor Bernhard Berchtold idealnie oscylował pomiędzy pełnymi napięcia pasażami ewangelicznego opisu i oddzielającymi je od siebie momentami odprężenia, w czym czujnie wspierało go rewelacyjnie prowadzone basso continuo. Sopranistka Baráth Emöke jako Córa Syjonu z przejęciem przekazywała swe towarzyszące Pasji Chrystusa uczucia, od głębokiego współczucia do buntu wobec ogromnej niesprawiedliwości. W roli Jezusa wystąpił dysponujący prawdziwym basem o dźwięcznym dole skali Johannes Weisse, szczególnie poruszający w wyrażającym ból i przesiąkniętym wstrząsąjaco ludzkimi emocjami Schmerz, a u jego boku wewnętrzne zmagania Piotra sugestywnie oddawał śpiewający też partię Piłata Uwe Stickert. Nie sposób było też nie ulec subtelnemu i prezentującemu szeroką gamę doznań i afektów sopranowi Chantal Santon-Jeffery, która zwłaszcza w roli Marii nie pozostawiła żadnego słuchacza obojętnym. Trudno w tym miejscu wymienić wszystkich członków obsady wykonawczej, choć każdy z nich zasłużył na pochwałę i wyróżnienie. Ta zniewalająca interpretacja wciąż jeszcze za rzadko wykonywanego dzieła Telemanna (choć warto tu wspomnieć ciekawe propozycje Raphaëla Pichona i René Jacobsa) na pewno pozostanie na długo w pamięci wzruszonej publiczności i zapisze się jako jedno z ważniejszych wydarzeń muzycznych bieżącego sezonu w Budapeszcie. Zważywszy na zapał, pomysłowość i kreatywność György’ego Vashegyiego możemy się spodziewać, że w najbliższej przyszłości dostarczy on nam jeszcze wielu artystycznych przeżyć, pozwalając zarazem odkryć wartościowe i nieznane dzieła, których wyszukiwanie stało się jego prawdziwą pasją.

                                                                                Leszek Bernat