Przegląd nowości

O Moniuszce w słusznej sprawie

Opublikowano: poniedziałek, 09, kwiecień 2018 06:55

Po późno ogłoszonym, przeto anemicznym i bezowocnym Roku Feliksa Nowowiejskiego, zaanonsowano – już ze stosownym wyprzedzeniem – Rok Stanisława Moniuszki, jako że ojciec naszej opery narodowej urodził się przed 200-laty, dokładnie 5 maja 1819 roku w Ubielu na Białorusi, więc nadchodzi  okrągła rocznica.

Mając 12 lat rozpoczął nauki gimnazjalne w Mińsku, skąd po trzech latach stryj Aleksander zabrał go do Wilna, gdzie Stanisław poznał swą przyszłą żonę, wyjechał na krótkie studia do prof. Carla Rungenhagena w berlińskiej Singakademie, a po powrocie najpierw się ożenił, a potem objął posadę organisty kościoła św. Jana w Wilnie. Stąd jeździł do Petersburga w poszukiwaniu jakiejś posady, wydawał kolejne zeszyty Śpiewników domowych, pisał pierwsze śpiewogry i operetki, skomponował dwuaktową Halkę zwaną wileńską, oraz spłodził aż dziesiątkę potomków płci obojga, będąc przykładnym i zapobiegliwym ojcem rodziny. Całe życie spędził otoczony polskim żywiołem ziemiańskim, zarówno w sensie twórczym, demograficznym, jak i edukacyjnym.

Toteż ze zdziwieniem przyjąłem informację o objęciu patronatem UNESCO obchodów 200-lecia urodzin Stanisława Moniuszki jako wspólnej rocznicy Polski, Litwy i Białorusi. Białoruś dała mu dzieciństwo, Litwa żonę i dzieciarnię, ale ojczyzną była od urodzenia do zgonu Polska, noszona w sercu, sławiona w pieśniach, uwieczniona w narodowych operach i ukwiecona jego natchnionym patriotyzmem. Jedynie pod warunkiem przestrzegania tych proporcji UNESCO może patronować naszej rocznicy jako wspólnej, do czego upoważniają elementy folkloru białoruskiego i litewskiego, występujące tu i ówdzie w twórczości pana Stanisława.

Są pierwsze oznaki konstruowania moniuszkowskich obchodów w poczynaniach dyr. Waldemara Dąbrowskiego, który został pełnomocnikiem ministra kultury do spraw roku moniuszkowskiego. Złożył już osobiste wizyty w niemal wszystkich miastach, gdzie należy spodziewać się stosownych muzycznych manifestacji. Nie wyobrażam sobie, aby którykolwiek z polskich teatrów muzycznych nie zaplanował rocznicowych premier dzieł scenicznych kompozytora Halki, Strasznego dworu, Hrabiny, Flisa, Verbum nobile i Parii. Ciągle czekają na swe wznowienia tytuły operetek i śpiewogier, w większości niesłusznie zapomnianych: Loterii, Bettly, Ideału, Karmanioli, Jawnuty, Nowego Don Kiszota i Noclegu w Apeninach.


O ile spektakle lżejszego kalibru potrzebują nowych opracowań i odważnych inscenizacji, to arcydzieła narodowe z Halką i Strasznym dworem na czele niechby wypieszczone zostały przez realizatorów zgodnie z intencjami autorów librett, a przede wszystkim w poczuciu szacunku dla muzyki, która była i jest wielką wartością naszej kultury.

Tym, którzy ubolewają nad brakiem zainteresowania młodzieży Moniuszką i jego twórczością przypominam, że to, co nam w ostatnich latach zafundowali państwo Andrzej Żuławski, Natalia Korczakowska i David Pountney (w Warszawie) a Paweł Passini w (Poznaniu i Wrocławiu) jest działaniem samobójczym dla podtrzymywania w kolejnych pokoleniach Polaków patriotycznych uczuć w stosunku do skarbów tradycji narodowej, czyli do tego, co w muzyce pozostawił nam Stanisław Moniuszko.

Wszelkie próby kombinatorstwa, wożenia się na prawnie już niestrzeżonej twórczości kompozytora dzieł arcypolskich, pełnych czaru naszego obyczaju i folkloru, fantazji oraz urody różnych postaci i grup społecznych, to w gruncie rzeczy działania wymierzone w nasze dziedzictwo narodowe, wpisane w jednym zdaniu z nazwą Ministerstwa Kultury. Przestrzegam przed tym w nadziei, że Pełnomocnik Ministra podczas krajowych wizyt ostrzegał władze terenowe i dyrektorów instytucji artystycznych, aby Moniuszkę prezentować rocznicowo w postaci jego oryginalnego piękna. Jeśli tego nie uczynił, niechże powtórnie  objedzie kraj, wygłosi stosowne reprymendy i perswazje z czego słynie i jest podziwiany, zwłaszcza kiedy zabiera głos w słusznej sprawie.

I jeszcze jedno. Dla potrzeb propagandy zagranicznej pojawia się ostatnio postulat porównywania Moniuszki do Roberta Schumanna. Nic bardziej błędnego!. Trudno tu o muzyczne parantele. Również brak podobieństw stylistycznych (Genowefa – jedyne dzieło operowe Schumanna) oraz osobowościowych (zupełnie różne wątki biograficzne).

Przed laty próbując promować Moniuszkę w Niemczech, Francji i Włoszech często spotykałem się z porównywaniem jego muzyki do Schuberta i Mendelssohna. To zaszczytne, choć wolę, aby dźwięki pana Stanisława pozostały na zawsze w polskich uszach, a unikalna i wzruszająca melodyka w polskich sercach.

                                                                           Sławomir Pietras