Przegląd nowości

„Carmina” na ścieżce

Opublikowano: wtorek, 27, marzec 2018 14:45

Dwie opowieści baletowe złożyły się na jeden prapremierowy wieczór Ścieżki życia w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pierwsza z angielskim tytułem The Way of Life w choreografii związanej z tą sceną Bogumiły Szaleńczyk, oraz Carmina Burana w choreografii Węgra Tamasa Juronitsa. W pierwszej tańcowi towarzyszyła klimatyczna muzyka filmowa Hansa Zimmera, której twórczyni spektaklu nie precyzuje, choć mówiąc o inspiracjach wspomina o Ostatnim samuraju i Apocalypto.

The Way of Life

W drugiej z głośników puszczono wspaniałą kantatę Carla Orffa i zrobił to osobnik z głęboko upośledzonym słuchem. Wtedy naprawdę żałowałam, że muzyki tej orkiestra, chór i soliści nie wykonują na żywo, bo uniknęlibyśmy dyskomfortu, straszliwego przesterowania tych fragmentów, które wymagają grania i śpiewania forte. A muzyka to przecież piękna, choć celowo archaicznie stylizowana i uproszczona. I wreszcie, tak jak nie dowiedzieliśmy się jakie ścieżki dźwiękowe towarzyszyły Ścieżkom życia w pierwszej części spektaklu, tak samo nie poinformowano nas, kto dokonał nagrania Carminy Burana użytej w przedstawieniu.


Kłopoty ze słuchaniem, to jedno, a uczta dla oczu, to drugie. Przed tancerzami oboje choreografowie postawili umiarkowanie trudne zadania, bo balet w obu częściach korzystał ze standardowych technik tańca neoklasycznego. Było więc trochę tańczenia boso, choć zdarzały się i wspinania na puenty. Towarzyszyły temu szablonowe ruchy rękami, nie zawsze w scenach zespołowych należycie wyrównane, było bieganie, podrzucanie lub owijanie wokół siebie partnerek, trochę czołgania i innych raczej prostych ewolucji. Z trudniejszych, albo przynajmniej mocno efektownych działań zostaną zapamiętane wysokie podrzucania pojedynczych tancerek przez grono panów i następnie sprawne łapanie spadających. W wielu miejscach mniej interesowałam się rutynową choreografią, a bardziej tym w co tancerze i tancerki byli ubrani.

Carmina Burana

Kostiumy bowiem, zwłaszcza grupy Demonów w pierwszym obrazie baletowym, (zaprojektowała je Anna Chadaj znana już z wielu udanych kreacji, także na scenie Teatru Wielkiego w Łodzi) mieniły się w światłach i były plamiaste niczym ciało salamandry. Grupa nazwana Etno miała kostiumy mniej barwne, ale za to kojarzące się ze strojami japońskich wojowników. Jednakże jeszcze większe wrażenie robiły animacje graficzne wykonane przez uzdolnionego fotografa-samouka Krzysztofa Niemczyckiego. One w sumie najbardziej wyraziście dopowiadały to, czego nie przekazali tancerze. Bardzo trafnie choreografia Bogumiły Szaleńczyk podążała za figurami ukazującymi się na ekranie, tam gdzie było istotne skupienie konturów grafiki grupowali się tancerze, co sprawiało, że całość przedstawiała się bardziej logicznie. Z kolei w Carminie Burana tancerze podążali, choć niezbyt wiernie, za fabułą zawartą w tekstach użytych przez Carla Orffa. Na marginesie rytualnych tańców i obrzędów ludycznych skupiających uwagę wokół Śmierci, mamy historię Chorej dziewczyny, której doznanie miłości pozwala zakosztować chwili szczęścia. Tutaj jednymi z najważniejszych elementów scenografii były zwisające z sufitu żelazne łańcuchy, pełniące rolę organizującą przestrzeń sceny, a na końcu z głośnym hukiem opadające w pobliżu tańczących, co wydawało się dosyć groźnym eksperymentem. W finale zwaliło się, już bez hałasu, ogromne słońce widoczne w głębi sceny. Dekoracje i liczne rekwizyty zaprojektowała Bianka Imelda Jeremias. Ona także była autorką kostiumów miejscami przypominających ubiory grupy Etno z pierwszego obrazu, a następnie zamienione na coś w rodzaju białych koszul nocnych. Warto zauważyć, że główne role w obydwu spektaklach tańczyła ta sama artystka, rodowita Włoszka Claudia Elvetico, która nie należy do składu solistów ani koryfejów, lecz jest „tylko” członkinią zespołu. Mieliśmy więc najpierw Orędowniczkę w grupie baletowej Etno, a później Chorą dziewczynę w balecie według Orffa. Pieśń o fortunie, która kołem się toczy, zamyka ten ciekawy, ale zbyt głośny spektakl. Nic dziwnego, że kończący się śmiercią głównej bohaterki. Ufam, że twórcom przedstawienia nie zależało na pozbawieniu życia reszty uczestników wydarzenia.

                                                                             Joanna Tumiłowicz