GaleriaT. Shebanova gra - Pory roku Czajkowskiego
Wydarzenia |
Szukaj w Maestro |
||
|
|
||
Przegląd nowościOpera rara: Pod znakiem ekspresjonizmu i minimalizmu – widowiska
Strona 2 z 5
Zdawać się może, że realizatorzy krakowskiego wykonania scenicznego dosłownie potraktowali źródła powstania tego utworu i jego akcję umieścili w szpitalu psychiatrycznym, na co wskazywałyby postacie poruszających się świńskim truchtem pielęgniarzy, mogących zarazem uchodzić za samych pacjentów. Jak swego czasu pisał krytyk Ludwik Prochazka po praskiej premierze Halki, że „wątek dramatyczny ustępuje patologicznemu”, tak tu tragizm sytuacyjny wyparty został przez groteskę nieznajdującą żadnego oparcia w partyturze. A jest to apogeum muzycznego ekspresjonizmu, sprawiające, że znaczna część utworu rozgrywa się na skraju najwyższego spazmu.
Zarazem jego atonalność nie została jeszcze osiągnięta wskutek zastosowania sztucznej techniki dwunastodźwiękowej, a więc nie posiada charakteru spekulacji, lecz przemawia ze szczególną siłą jako wytwór autentycznej inwencji, spontanicznie podyktowanej okolicznościami akcji. To dzieło, z którym pierwsze zetknięcie pozostawia na ogół wrażenie szoku. Ja miałem szczęście zapoznać się z nim w wykonaniu Jessye Norman z orkiestrą, którą kierował wtedy James Levine. Niestety, krakowska realizacja pozostawiała wiele do życzenia i nie zapewniała tego efektu. Pospolite ruszenie muzyków z całej Polski, zwane Orkiestrą Festiwalową, ze znaczna dozą nieśmiałości odczytywało partyturę. Zabrakło większych kontrastów dynamicznych, a także bogactwa instrumentalnej kolorystyki. W rezultacie prawie całkowicie ulotniła się niespotykana drapieżność tej muzyki, oddająca niepokój wizji z pogranicza sennego koszmaru. Sama partia wokalna wymaga nieustannego poruszania się na pograniczu śpiewu i mowy (choć nie jest to jeszcze sprächgesang) oraz innych form artykulacji, w tym krzyku. Do głosu solistki Eweliny Dobraczewej na początku wkradało się zbytnie rozwibrowanie, potem śpiewaczka odzyskała pełną nad nim kontrolę i zdawać się mogło, że wykonuje raczej którąś z arii koncertowych Mozarta (nie mam nic przeciwko Mozartowi, ani tym bardziej ariom koncertowym, ale nie tu ich miejsce), operując wyrównanym i pełnym kultury brzmieniem, dopiero pod koniec odnajdując pożądaną zmienność i gwałtowność środków wyrazu, odpowiadającą huśtawce nastrojów i psychotycznej gonitwie myśli, nękających postać. W osobę jej rzeczywistego lub urojonego kochanka wcielił się tancerz Wojciech Marcinkowski, zamknięty w obszernej obręczy-rampie ze światłami. Moje wątpliwości budziło jednak, na ile w tym onirycznym świecie wiarygodną może być postać w czarnych bokserkach. |
|||
Maestro jest tytułem jakim honoruje się najwybitniejszych muzyków wirtuozów dyrygentów śpiewaków i nauczycieli. Właśnie im oraz podążającym za ich przykładem artystom poświęcona jest ta strona |
|||
2006 Copyright © Wiesław Sornat (R) All rights reserved MULTART |