Przegląd nowości

Akord, Bydgoszcz i szczery żal

Opublikowano: poniedziałek, 12, luty 2018 06:55

Henryk Martenka napisał i wydał trzy kolejne tomy dzieła swego życia (choć nie wiadomo, co jeszcze nawywija!) pod wspólnym tytułem Wielki akord, z podtytułem „…ze wspomnień dyrektora Międzynarodowych Konkursów Pianistycznych im. Ignacego Jana Paderewskiego w Bydgoszczy 1985-2008”.

Czytelnicy Angory znają go z cotygodniowych bezkompromisowych i ciętych felietonów politycznych, drukowanych nad moimi tekstami. Ale Henryk jest również znawcą literatury (polonistyka i filologia klasyczna na UJ), dziennikarzem, wydawcą (edytorskie studia podyplomowe na UW) oraz tłumaczem z wcale niemałym dorobkiem.

Osobnym kierunkiem jego zainteresowań jest muzyka, na której się zna i wiele jej słucha. Pozwoliło mu to przez długie lata kształtować, kierować i organizować bydgoskie konkursy pianistyczne, które zaczęły się liczyć na świecie i osiągnęły rangę czołowych muzycznych wydarzeń w kraju.

Pojechałem do Bydgoszczy, gdzie Henryk Martenka w całym swym dorosłym życiu rozwija wszechstronną i owocną działalność, aby nabyć wszystkie trzy tomy Wielkiego akordu. Właśnie rozpocząłem ich czytanie, podziwiając talent literacki i pasje w pokonywaniu różnych przeciwności przez autora, a zarazem niezwykłą postać. Jego i moje teksty  sąsiadują z sobą na tej samej stronie naszej felietonowej matki Angory, a to zobowiązuje.

Przy okazji poszedłem do Opery Nova na przedstawienie Rycerskości wieśniaczej i Pajaców. Spektakl spodobał mi się nadzwyczajnie. Obsada solistów może być zaprezentowana na najlepszych scenach świata. Jolanta Wagner – fenomenalna Santuzza, Tadeusz Szlenkier – pięknogłosy i ujmujący scenicznie Turiddu, Leszek Skrla – porównywalny do wielkiego włoskiego barytona Gino Becciego w partii Alfia i Małgorzata Ratajczak – znakomita Mamma Lucia.

W Pajacach wybitna kreacja Cania w wykonaniu Sylwestra Kosteckiego, któremu za tę rolę przysługuje ksywa Woszczerowicza polskiej opery. Podobno z tego tematu aktualnie doktoryzuje się w Bydgoskiej Akademii Muzycznej. Gratulacje!. Obok niego interesująca Magdalena Polkowska (Nedda) i Bartłomiej Misiuda (Silvio).


Prolog i partię Tonia śpiewał Sławomir Kowalewski. Powinien być odrażająco szpetnym, starym barytonem dramatycznym, a nie przystojnym, młodym amantem, śpiewającym głosem lirycznym, co zresztą Kowalewski robił, jak mógł najlepiej.

Te dwie słynne werystyczne jednoaktówki swój sukces w Bydgoszczy zawdzięczają nadzwyczaj mądrej, przemyślanej, twórczej, a zarazem wiernej tradycji reżyserii Andrzeja Bubienia. Będę z uwagą śledził jego dalsze operowe realizacje, jeśli oczywiście moi młodsi koledzy – dyrektorzy zechcą mu je powierzać, chwilowo zaczadzeni pseudoawangardą, ślepym wizjonerstwem i futurystycznym oszołomstwem – pożal się Boże ! – reformatorów umęczonej nimi polskiej sceny operowej.

Spektaklem dyrygował Piotr Wajrak, który w ostatnich latach wyrósł na świetnego kapelmistrza operowego mimo, że ostatnio z sukcesem rozpoczął artystyczne dyrektorowanie w Filharmonii Lubelskiej, skąd pochodzi i gdzie otrzymał solidne podstawy swego muzycznego wykształcenia.

Po uskrzydlającym powrocie z Bydgoszczy przyszły dwie wiadomości tragiczne. Podczas nocy, we śnie zmarł w Poznaniu – zapewne na serce – Andrzej Malinowski, obdarowany pięknym głosem basowym, wspaniały Borys Godunow, Mefistofeles i Zachariasz, solista łódzkiego Teatru Wielkiego za moich czasów, ale jeszcze i przedtem i potem, artysta śpiewający rozległy repertuar dźwiękiem basowym z prawdziwego zdarzenia. Ogromna strata !

W domu Artystów Weteranów w Skolimowie zmarła Barbara Wałkówna. Znakomita aktorka łódzka, ale pamiętana jeszcze ze scen katowickich, gdzie w młodości grała Anielę, Smugoniową, Vivię, Pannę Młodą, Różę, a ja to wszystko – zapewne jako niemowlę ! – oglądałem. Mieliśmy wspólną wychowawczynię – polonistkę prof. Kazimierę Duryńską. Wałkówna zaraz po wojnie w Chorzowie, a ja kilkanaście lat później w Liceum Kopernika w Będzinie. Gdy Barbara została żoną równie znakomitego aktora Józefa Zbiróga (też naszego absolwenta) często bywali w Będzinie, aby ucałować naszą polonistkę i spotkać się z młodszymi kolegami.

Teraz ich  wszystkich już nie ma na świecie. A mnie pozostały tylko dobre wspomnienia i szczery żal.

                                                                         Sławomir Pietras