Przegląd nowości

Zobaczyć nietoperza

Opublikowano: piątek, 19, styczeń 2018 20:59

Brakuje nam operetki jak powietrza z krainy wiecznej szczęśliwości. Dobrze, że czasem coś z tej podkasanej muzy, która już dawno przeszła w stan spoczynku, pokażą teatry operowe. Teatr Wielki w Łodzi dał w karnawale Zemstę nietoperza w realizacji utalentowanego i utanecznionego Giorgio Madii, który nie po raz pierwszy na tej scenie coś wystawiał.

Zemsta nietoperza,Lodz 7

Nie jest to artysta-eksperymentator, wizjoner, demiurg, ale solidny rzemieślnik. Jego przedstawienia nie burzą podstawowej tkanki utworu, nie przenoszą w czasy współczesne ani na Marsa, starają się rzecz pokazać tak, jak to powinno być wedle powszechnych wyobrażeń. W łódzkiej Zemście zrobił nawet więcej, bo we wstępnej, pantomimicznej scenie przedstawił to, co jest w przedstawieniu „założycielską anegdotą”, czyli historię doktora Falke, który po jakimś zakrapianym balu przespał całą noc na miejskiej ławce w przebraniu nietoperza. Może dramaturgicznie było to przysłowiową „kropką nad i”, ale w operetce nie raziło zbytnio. A potem akcja potoczyła się wartko dając artystom okazję do prezentacji swoich wszechstronnych talentów. W Zemście nietoperza jest sporo zadań wokalnych i aktorskich i trudno nawet stwierdzić które są ważniejsze. Tadeusz Kozłowski za pulpitem dyrygenckim zadbał o doskonałą stronę muzyczną, co w przypadku kompetencji solistów Teatru Wielkiego wydawało się czymś oczywistym.


Ale część „mówiona” też wypadła bez zarzutu. Joanna Woś jako Rozalinda i jej domniemany kochanek Alfred (Krzysztof Marciniak) byli równorzędnymi filarami spektaklu. Dla Joanny Woś partia wokalna wydawała się trochę zbyt niska i nie mogła ona rozwinąć swych absolutnie rewelacyjnych koloraturowych możliwości,  Krzysztof Marciniak był równomiernie cukierkowy jako tenor i amant. Tylko o zapowiedzi przyszłych sukcesów możemy mówić w przypadku Aleksandry Borkiewicz, której przypadła subretkowa rola Adeli. Jako aktorka była niemal idealnie sztuczna, a jako śpiewaczka w słynnej Arii Adeli, nieco zbyt sztywna. Prawdziwym amantem operetkowym w typie nieśmiertelnego Eugeniusza Bodo okazał się Eisenstein Tomasza Raka.

Zemsta nietoperza,Lodz 8

Doskonała sylwetka, makijaż jak z filmu niemego i wyrównany, mocny głos zyskiwały natychmiastową akceptację publiczności. Pozostali wykonawcy oscylowali wokół farsy zmieszanej z commedią dell arte, ale nie pozostawili mocniejszych wspomnień, poza dozorcą więziennym Frochem, którego wykreował z nadmierną i przesadnie komiczną dosłownością Andrzej Gałła. Dariusz Machej, jako dyrektor więzienia i Przemysław Rezner jako sprawca całego zamieszania pasowali do całości jak puzzle. Dołączył do nich próbujący jąkania Zenon Kowalski jako doktor Blino. Oczywiście, jak zwykle, osobną kreację przewidziano dla Księcia Orlovsky’ego i tutaj zobaczyliśmy zmienioną nie do poznania, intrygującą Agnieszkę Makówkę. Jednakże najważniejszym bohaterem przedstawienia był taniec, bo to sztandarowa dziedzina Giorgio Madii. Reżyserowi, choreografowi, a także odpowiedzialnemu za światła artyście udało się wsączyć w cały akt II przedstawienia ducha beztroskiej i szalonej zabawy. Nie było osoby na scenie, która tylko stoi i czeka. Cały chór operowy przygotowany przez Macieja Salskiego brał udział w pomysłach choreograficznych reżysera, a dodatkowego tempa nadawał przedstawieniu zespół baletowy w takich samych jak chór kostiumach (autor Alexander Mudlack). Były też rewelacyjne niespodzianki-popisy taneczne z kukłami, zabawne i efektowne, choć dziecinnie proste. Akt III był tradycyjnym wyciszeniem, ale w finale duch tańca znów odżywa i wszystko kończy się radośnie, wesoło i w rytmie cudnego Straussowskiego walca. Pewnym zaskoczeniem była scenografia spektaklu, w całości utrzymana w błękitach. Być może jest to ulubiony kolor Yoko Seyama, która miała też nietuzinkowy pomysł  stworzenia delikatnej dekoracji z serii równoległych przecinających się taśm od podłogi do sufitu. To był  rodzaj plastycznej instalacji przywodzący na myśl prace stołecznego malarza prof. Jacka Dyrzyńskiego. Najwidoczniej inspiracje obojga artystów podążają niezależnie tymi samymi drogami.

                                                                              Joanna Tumiłowicz