Przegląd nowości

Jakub Skrzywanek pochował Kordiana

Opublikowano: poniedziałek, 29, styczeń 2018 07:15

Talent Jakuba Skrzywanka zauważyłem jak tylko się objawił, jeszcze w czasie studiów polonistycznych na Uniwersytecie Wrocławskim. Wkrótce będzie bronił dyplomu reżyserskiego na Akademii  Sztuk Teatralnych w Krakowie, a w międzyczasie popełnił już kilka samodzielnych spektakli. Mimo że nie śpiewa, nie tańczy, nie interesuje się operą (podejrzewam!), postanowiłem pilnie obserwować drogę twórczą tego niezwykłego artysty. Z tego powodu znalazłem się na spektaklu Kordiana w Teatrze Polskim w Poznaniu.

Mimo że reżyser deklaruje użycie 80 % tekstu Juliusza Słowackiego, spektakl przestał być dramatem naszego wielkiego romantyka, a raczej egzekucją Skrzywanka na jego wnętrznościach. Trzeba jednak przyznać, że teksty dopisane i włożone w usta poszczególnych postaci zachowują spójność z zamysłem reżysera i pomagają w wydobywaniu jego własnej, autorskiej konkluzji.

Obsada zredukowana do ośmiu tyko postaci, wśród których niezwykły młodzieniec Konrad Cichoń gra jednocześnie rolę tytułową, trupa (przez niemal pół spektaklu leżącego nago bez ruchu i nieoddychającego), papieża (fantastycznie) i kogoś jeszcze (zapomniałem kogo!). Trzeba zapamiętać nazwisko tego aktora, bo wkrótce Poznań często o nim usłyszy, jeśli uda się ten przedziwny talent utrzymać w zespole. Pozostali wykonawcy też mi się podobali, robiąc wrażenie teatralnej sekty, wykonującej precyzyjnie inscenizacyjne nakazy swego – dopiero 25-letniego – skrzywankowego Guru.

Na początku przedstawienia nie wydaje mi się potrzebna przydługa pantomima, podczas której aktorzy wykonywali szereg zabiegów rozćwiczających, ni to sportowej rozgrzewki, ni to elementów baletowego drążka. Również próba powiązania akcji dramatu z planem Placu Adama Mickiewicza w Poznaniu była zbędna i niezrozumiała. Przed rozpoczęciem wręczano ją każdemu na papierze, wśród komentarzy i zapowiedzi płynących z głośników, oraz zbudowanej po środku makiety zabudowań i pomników, jako że cała sprawa rozgrywała się w teatralnej Malarni, a wokół zamarkowanego Placu mieściła się tylko około setka osłupiałych widzów.


Jeśli chodzi o konkluzję, to sprawa zaczyna być poważna, gdyż stawia młodego reżysera, inscenizatora i adaptatora w sytuacji wyjścia przed szereg, a nawet wypięcia się na fabułę, przesłanie, poetykę, konstrukcję i przebieg akcji stworzonej przez Juliusza Słowackiego. Gdyby nie przeprowadzenie całego zabiegu z talentem, pasją i zadziwiającą odwagą, upomniałbym ewentualnego przyszłego kreatora losów polskiego dramatu, aby tezy, poglądy, odczucia i przemyślenia formułował pod swoim nazwiskiem, albo osobiście pisząc, albo inspirując pisanie stosownych utworów, które następnie ujrzałyby światła teatralnej rampy w jego inscenizacji i reżyserii. Natomiast decydując się na sąd nad Kordianem pod nazwiskiem Juliusza Słowackiego uprawia sceniczną publicystykę, ściągając oskarżenia o szarganie świętości i ingerencje autorskie w stosunku do niechronionego już tekstu.

Przed tego rodzaju oskarżeniami gotów jestem bronić Jakuba, który bez użycia dramatu Słowackiego nie mógłby wyrazić – niejako w imieniu swojego pokolenia – stosunku do romantycznej postawy Kordianów, których w swej wersji przedstawia aż kilka.

Osądowi widzów pozostawiam skrzywankowe konkluzje antyromantyczne, jakże krytyczne wobec aktualnej polityki oraz moralnej odpowiedzialności za naszą Ojczyznę, którą egzekutor Kordianów przypisuje pokoleniom swych ojców i dziadów. Na jego obronę wytaczam argument wczesnej dojrzałości intelektualnej, popartej rzetelną wiedzą literacką, dogłębną refleksją nad polskimi losami i aktualną bolesną rzeczywistością. Osobne punkty dodaję za odwagę  mówienia w imieniu najmłodszego pokolenia, o którym tak naprawdę ciągle za mało wiemy. A eksplikuje to wszystko z narracyjnym talentem, inscenizacyjną zręcznością, a miejscami nawet z reżyserskim kunsztem.

Spektakl zawiera szereg pięknie pomyślanych obrazów, wśród których wyróżniam audiencję u papieża i scenę na Mont Blanc z zabawnym białym niedźwiedziem. Przed rozpoczęciem u wejścia do Malarni stała trumna z naręczem sztucznych kwiatów na wieku. W finale Kordianowie obojga płci wnieśli ją uroczyście do wnętrza, sugerując koniec romantycznego mitu swego bohatera.

Ciekawe, kto będzie miał rację; Jakub Skrzywanek, czy z niedowierzaniem patrzący na to wszystko widzowie, ale rzęsiście oklaskujący potem to niełatwe, odważne przedstawienie.

                                                                             Sławomir Pietras