Przegląd nowości

„Falstaff” Verdiego w Opera Vlaanderen w Antwerpii

Opublikowano: wtorek, 19, grudzień 2017 06:22

Austriacki aktor Christoph Waltz jest znany szerszej publiczności za sprawą filmów Romana Polańskiego i Terry Gilliama, a zwłaszcza dwóch Oscarów, jakie otrzymał za role w filmach „Bękarty wojny” i „Django” Quentino Tarantino. Nic zatem dziwnego, że kiedy przed czteroma laty dyrekcja Opery w Antwerpii powierzyła mu inscenizację Kawalera srebrnej róży (pierwszą w jego karierze), zostało to przez część prasy uznane za chwyt medialny, mający na celu podniesienie atrakcyjności całego przedsięwzięcia. Formułujący tego typu domysły i hipotezy komentatorzy zapomnieli jednak wówczas, iż pochodzący z aktorskiej rodziny Waltz posiada nie tylko duże doświadczenie w zakresie reżyserii teatralnej, ale także solidne wykształcenie muzyczne, zdobyte głównie w wiedeńskiej Akademii Muzycznej - potrafi on na przykład swobodnie czytać partyturę, czego niestety nie można powiedzieć o wielu współczesnych inscenizatorach operowych.

Falstaff,Antwerpia 2

Cechuje go również sięgająca jeszcze lat dziecinnych fascynacja sztuką liryczną, o której chętnie opowiada, ze wzruszeniem wspominając chłopięce wypady do Opery Wiedeńskiej. Owa wrażliwość debiutującego jako reżyser operowy Waltza na warstwę dźwiękową oraz przekazywanych przez nią sensów, znaczeń i klimatów była doskonale wyczuwalna w jego wizji dzieła Straussa, prostej, zaplanowanej z zasługującą na szacunek pokorą i - wbrew formułowanym wcześniej przez niektórych obawom - pozbawionej ekstrawagancji czy powierzchownych atrakcji. Cała realizacja była wtedy otwarta na perspektywę muzyki i całkowicie tylko jej podporządkowana. Podobnie zresztą jak wyjątkowo precyzyjnie, logicznie i naturalnie ustawiona gra aktorska, prowadzona zgodnie z mądrą zasadą mówiącą o tym, że pracę wybitnego reżysera poznaje się po tym, iż staje się ona zupełnie niezauważalna. 


W dodatku Waltz bezbłędnie sportretował wszystkich protagonistów, również tych pozostających na drugim czy nawet zupełnie odległym planie. To niezwykle pozytywne doświadczenie skłoniło placówkę w Antwerpii do ponowienia współpracy z wybitnym aktorem. Tym razem zaproponowano mu pochylenie się nad ostatnim - jak wiadomo zawierającym wiele akcentów autobiograficznych - dziełem Giuseppe Verdiego, to znaczy nad Falstaffem, którego wystawienie ma się teraz w założeniu wpisać w świąteczną atmosferę końca roku.

Falstaff,Antwerpia 6

Oddając tę powszechnie znaną pozycję repertuarową w ręce mającego wyraźną chęć na powtórzenie operowej przygody Waltza, spodziewano się, iż przyczyni się on do odświeżenia naszego spojrzenia na to arcydzieło, które już od dawna stało się ofiarą pewnej rutyny inscenizacyjnej, przewidywalnie banalnej i coraz mniej interesującej. Pod tym względem realizacja w Antwerpii pozostawia poczucie pewnego niedosytu i nie do końca spełnia pokładane w niej nadzieje. Nie oznacza to bynajmniej, że jest to przedstawienie nieudane i że nie można się nim w wielu momentach zachwycać, widzowie mieli jednak prawo się spodziewać, iż tak wdzięczny temat będzie w stanie rozgrzać wyobraźnię austriackiego reżysera do zdecydowanie wyższej temperatury. Oto bowiem zaproponował on nam spektakl „grzecznie” ułożony, niezwykle starannie w najdrobniejszych szczegółach dopracowany i - ogólnie rzecz ujmując - w najwyższym stopniu klasyczny. Akcja tej utrzymanej w konwencji opera buffa pozycji jest tu osadzona w niedookreślonej pod względem czasowym rzeczywistości, o czym świadczą mogące przynależeć do różnych epok kostiumy Judith Holste, w których tylko niekiedy pojawiają się drobne elementy odsyłające do okresu powstania dzieła.


Dekoracje autorstwa Dave Warrena ograniczają się wyłącznie do niezbędnego minimum, to znaczy do swobodnie przywołującej konwencję teatru w teatrze ramy, znacznie zawężającej przestrzeń sceniczną.

Falstaff,Antwerpia 4

W owej przestrzeni pojawiają się zaś nieliczne, ale celnie rozgrywane meble i rekwizyty, jak zwiastujący rozpustne przyjęcie suto zastawiony stół, sejf czy słynny kosz z bielizną, którego zawartość, wraz z kryjącym się w jego wnętrzu Falstaffem, zostanie w drugim akcie wyrzucona do wody. Tło sceniczne wypełnia zwisająca z góry zasłona, spoza której wyłaniają się biorące udział w maskaradzie postacie – niektóre z nich wychodzą też z kanału orkiestry. Trzeba od razu powiedzieć, że najbardziej udany i wzbudzający pełną zachwytu reakcję publiczności pomysł pojawia się dopiero w akcie trzecim.


Oto zaraz po przerwie unosząca się kurtyna odsłania wznoszącą się w głębi do góry konstrukcję, której rozgałęzienia mają symbolizować wielki dąb w parku windsorskim. To właśnie w tej scenerii na udającego się na zaaranżowane schadzki Falstaffa zostaje zastawiona sprytnie zorganizowana pułapka.

Falstaff,Antwerpia 1

Osobliwość tej konstrukcji polega jednak na tym, że na jej paru poziomach zostaje rozmieszczona przeniesiona z kanału orkiestra. Pomijając oryginalność takiej koncepcji, trzeba jeszcze zauważyć, że ów zabieg pozwala w chyba niezamierzony sposób otrzymać wreszcie właściwe proporcje brzmieniowe pomiędzy solistami i instrumentalistami, którzy w pierwszej części spektaklu niekiedy „przykrywali” partie wokalne. 


Ponadto innym wartym odnotowania pomysłem jest odzianie „spiskowców” w przypominające stroje członków Ku Klux Klanu białe szaty i kaptury, co przywołuje idee społecznej opresji i przemocy, a tym samym wprowadza do narracji scenicznej dużo poważniejsze akcenty.

Falstaff,Antwerpia 5

 

Prezentująca dość wysoki poziom obsada wykonawcza skrupulatnie wywiązuje się z interesująco zaplanowanych działań aktorskich i na ogół sprawia również wiele satysfakcji pod względem wokalnym. Paradoksalnie pewne zastrzeżenia budzi tylko kreujący tytułową rolę Craig Colclough, rozczarowujący niezbyt nośnym śpiewem i w szczególności fatalną wymową w zakresie języka włoskiego.

Falstaff,Antwerpia 3

Jego występ pozostaje w cieniu scenicznego i wokalnego popisu fenomenalnego Johannesa Martina Kränzlego, który w roli Forda nieustannie przykuwa uwagę publiczności pięknie brzmiącym barytonem oraz intrygującą osobowością sceniczną. Podobają się też Julien Behr (Fenton), Anat Deri (Nanetta), Iris Vermillion (Mrs. Quickly) czy Michael Colvin (Dr. Cajus). Wreszcie na wielkie uznanie zasługuje czeski dyrygent Tomáš Netopil nadający wykonaniu odpowiedni rytm i wigor, nasycający interpretację tak tutaj ważnym dowcipem, czułością i melancholią. Wydobywa on szeroką paletę barw muzycznych i potrafi nieustannie czarować słuchacza dźwiękowymi i artykulacyjnymi smaczkami.

                                                                        Leszek Bernat