Przegląd nowości

Balladyna

Opublikowano: wtorek, 05, grudzień 2017 09:15

Spektakl Teatru Muzycznego Capitol Balladyna, który można było zobaczyć w Warszawie w ramach festiwalu Polska w IMCE, to wydarzenie rozczarowujące, jeśli nie denerwujące. Pomysł, by bajkowy albo prehistoryczny dramat Słowackiego przenieść do współczesności, nie należy do szczególnie odkrywczych. Powód takiej transformacji wydaje się zawsze oczywisty – chcemy ukazać dzisiejsze sprawy ustami twórcy dawnego.

Balladyna,Capitol 1

W przypadku historii o Balladynie i Alinie, Kirkorze, Grabcu i Kostryniu można bez trudu poszukać dzisiejszych zamienników dla legendarnych postaci, zwłaszcza, że rzecz dzieje się w Polsce, ale w spektaklu Agnieszki Olsten nie jest to zabieg przeprowadzony specjalnie jasno. Balladyna staje się tyranem, Kirkor jest pajacem, Grabiec półgłówkiem, Kostryń zaś człowiekiem bez właściwości, natomiast cała obudowa spektaklu, np. współczesne narzędzia wypożyczone z warsztatu samochodowego, i inne akcesoria zgromadzone na scenie, służą wyłącznie temu, aby przedstawienie nie wydawało się nudne. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden element wizualny – niezłą scenografię, której autorem jest Olaf Brzeski, jednocześnie  zaangażowany w przedstawienie jako rysownik. Jego ilustracje wykonywane czarnym tuszem nie są specjalnie wyrafinowane, ale odwracają uwagę od innych epizodów spektaklu. A skoro już mówimy o Teatrze Muzycznym z Wrocławia, jest tutaj także muzyka Kuby Suchara, monotonny, ubogi melodycznie i harmonicznie rock i piosenki śpiewane przez aktorów Capitolu w sposób nabożny, statyczny, nie zawsze czysty i ze złą dykcją.


I tutaj pojawia się jeszcze zapożyczenie z opery Goplana Władysława Żeleńskiego, wprowadzone w celu odśmiania kompromitującego Kirkora. Brzydko się bawi reżyserka i współautorka adaptacji scenicznej, bo jako materiał do humorystycznej sceny wynajduje jedną arię z tej późnoromatycznej opery, zresztą w oryginale bardzo trudną muzycznie i wokalnie.

Balladyna,Capitol 2

Aktor grający rolę Kirkora Adrian Kąca bierze jakoby udział w lekcji, przygotowuje się do występu, uczy się tekstu arii, bez akompaniamentu, tylko pani pedagog jednym palcem wystukuje na fortepianie melodię. A ponieważ aria przeznaczona dla tenora byłaby poza zasięgiem tego wykonawcy, więc śpiewana jest dużo niżej, w skali basowej, zresztą wokalnie bez zarzutu. Aktor podając dosyć pretensjonalny tekst Ludomiła Germana Za jaskółeczką ciągną moje oczy, kędy pod ścianą gniazdko ulepiła, wykonuje przy tym jakieś standardowe ruchy, co też wydaje się nieodparcie śmieszne – choć kawałki wokalne śpiewane wcześniej przez innych wykonawców bez najmniejszego ruchu, wcale śmieszne nie są, bo do takiej ubogiej i niechlujnej formy przywykliśmy. Ot, cały pomysł inscenizacyjno-muzyczny. Gdyby jednak ktoś uczciwie obie „wersje” muzyczne Balladyny porównał, dostrzegły przepaść jaka dzieli to co dziś i to co kiedyś. Spektakl ratują dobrze grający aktorzy, zwłaszcza Balladyna Agnieszka Kwietniewska i Grabiec Konrad Imiela. Swoistą kreację aroganckiej Aliny stworzyła niepokojąca Ewa Szlempo. Wszystko to jednak zbyt mało, by spektakl hipnotyzował i wstrząsał.

                                                                           Joanna Tumiłowicz