Przegląd nowości

„Tankred” Rossiniego w Opéra de Marseille

Opublikowano: czwartek, 02, listopad 2017 07:18

Tankred (Tancredi) jest dziewiątą już z kolei operą Gioacchino Rossiniego i trzecim dziełem napisanym w stylu seria, po Demetrio e Polibio i Ciro in Babilonia.

Tankred,Marsylia 1

Powstało ono na zamówienie teatru La Fenice, na które młody kompozytor przystał tym chętniej, że zależało mu bardzo na zdobyciu w Wenecji podobnego uznania, jak rok wcześniej w mediolańskiej La Scali za sprawą La Pietra del paragone. Libretto zredagował Gaetano Rossi, właściwie dokonując adaptacji tragedii Woltera, wystawionej po raz pierwszy w Paryżu w 1760 roku, a następnie przetłumaczonej na język włoski cztery lata później i wielokrotnie wykorzystanej do librett innych oper.


Prapremiera Tankreda w 1813 roku na wspomnianej scenie weneckiej zakończyła się ogromnym sukcesem, co zachęciło jego twórcę do dokonania szybkiego - bo zaledwie miesiąc później - wznowienia w Ferrarze, przy której to okazji Rossini we współpracy z poetą Luigi Lechim przywrócili tragiczną śmierć bohatera, pozostając w ten sposób w zgodzie z pierwowzorem Woltera. Fatalne zakończenie nie przypadło jednak do gustu tamtejszej publiczności, toteż przy następnych realizacjach trzymano się już konsekwentnie szczęśliwego finału.

Tankred,Marsylia 2

Dzisiaj wykorzystywane są obie wersje (przy czym wariant z Ferrary odkryto dopiero w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku), a sięgający po partyturę tej melodramma eroico dyrygent musi za każdym razem podjąć decyzję, która z nich jest mu bliższa.

Tankred,Marsylia 3

Przed takim dylematem stanął teraz prowadzący koncertowe wykonanie rzeczonego dzieła w Operze w Marsylii włoski maestro Giuliano Carella. Otóż jego wybór padł na wersję wenecką, której struktura muzyczna jest według Carelli bliższa poetyckiego ducha genialnego kompozytora i która zręczniej wymyka się panującym w tamtym czasie konwencjom. Zdaniem dyrygenta „jasny i zdrowy optymizm wersji weneckiej otwiera pełną nadziei perspektywę”. Tankred stanowi jedno ze szczytowych osiągnięć Rossiniego i aż trudno uwierzyć, że skomponował je zaledwie dwudziestojednoletni młodzieniec. Wszystko w tej partyturze zachwyca i świadczy o niezwykłym talencie jej autora.


Wystarczy posłuchać Symfonii, cavatiny i słynnej cabaletty Di tanti palpiti, wielkiej sceny Amenaidy z drugiego aktu: No, che il morir no è, rozmaitych duetów, wspaniałego pierwszego finału czy epizodów chóralnych.

Tankred,Marsylia 4

Nic dziwnego, że na przykład Stendhal darzył to dzieło ogromnym podziwem i uważał je za prawdziwe arcydzieło, a Goethe widział w dążeniu Rossiniego do osiągnięcia maksymalnej harmonii i równowagi symbol zagubionego świata. Jedną z ważnych cech warstwy wokalnej jest tutaj kreślenie psychologicznej charakterystyki postaci za pomocą „coloratura”. Oznacza to, że każdy protagonista posiada w tej partyturze rodzaj ekspresyjnego i technicznego bagażu, który obok stwarzania wykonawcom okazji do popisów w zakresie wokalnego kunsztu, służy także budowaniu teatralno-dramaturgicznych sytuacji.


Można się było o tym w pełni przekonać podczas wspomnianego wykonania w Marsylii, które zgromadziło prestiżową obsadę solistów. Rolę tytułową śpiewała Daniela Barcellona, która w tej sami partii podbiła już tutejszą publiczność kilkanaście lat temu. Ciemne i gęsto nasycone zabarwienie jej pięknie prowadzonego altu, poruszająco oddającego szeroką gamę emocji, i tym razem wzbudziło najwyższy podziw. Szczerze zakochaną w wygnanym niegdyś z Syrakuz Tankredzie Ameinadą była francuska sopranistka Annick Massis. Na początku wieczoru ogłoszono komunikat dotyczący jej wynikającej z przeziębienia niedyspozycji i poproszono publiczność o wyrozumiałość. Szybko się jednak okazało, że pomimo tego przejściowego problemu artystka i tak potrafi się wznieść na wyżyny sztuki wokalnej. Już od pierwszych minut zahipnotyzowała ona słuchaczy fantastyczną muzykalnością, niuansowaniem uczuć, rzadko spotykanym profesjonalizmem, pozwalającym pokonać przeciwności i po mistrzowsku zapanować nad aparatem głosowym.

Tankred,Marsylia 5

Entuzjazm publiczności wzniecił też występ fantastycznego chińskiego tenora Yijie Shi, który jakby wbrew swej drobnej i wydawałoby się kruchej sylwetce rozpętał pełną mocy burzę dźwięków, tak jakby pokonywanie licznych trudności partii Argirio, króla Saracenów i ojca Ameinady, nie stanowiło dla niego żadnej przeszkody. Jego łatwość atakowania górnych dźwięków, nienaganna emisja, dźwięczny dół skali i w żadnej chwili niesłabnąca energia mogły wielu słuchaczy wprawić w osłupienie. Zważywszy na walory wokalne specjalizującej się w repertuarze Rossiniego mezzosopranistki Victorii Yarovayej, żałować można, iż kompozytor przewidział dla kreowanej przez nią roli Izaury zaledwie jedną popisową arię na początku drugiego aktu. Nie ukrywam, że miałbym też wielką ochotę dłużej posłuchać sopranistki Ahlimy Mhamdi, która w drugoplanowej partii Roggiero nie ma niestety dużego pola do popisu. Ma je natomiast bas Patrick Bolleire, który jako Orbazzano skutecznie pokazał środkami wokalnymi brak empatii i współczucia ze strony tej postaci dla przeznaczonej mu za żonę – wbrew jej woli – Amenaidy. Ponadto swoje zadanie bez zarzutu wypełnił męski chór, który w weselnych, radosnych czy bojowych fragmentach brzmiał równie atrakcyjnie i przekonująco. Rewelacyjnie panujący nad całym zespołem wykonawczym Giuliano Carella potrafił odpowiednio kanalizować melodyjny żywioł, czuwając zarazem nad odpowiednimi proporcjami formy opery, a zamaszyste wstępy orkiestrowe pod jego batutą zręcznie ustępowały wokalnym i instrumentacyjnym smaczkom i detalom. Ta giętka i swobodna, imponująca blaskiem i świeżością interpretacja była wymownym świadectwem nieprzeciętnych kompetencji włoskiego maestro w zakresie twórczości „Łabędzia z Pesaro”.

                                                                           Leszek Bernat