Przegląd nowości

Film wkracza do opery

Opublikowano: wtorek, 24, październik 2017 21:57

Premiera Erosa i Psyche Ludomira Różyckiego w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej skłania do refleksji na temat inwazji sztucznego obrazu ekranowego zastępującego realne działania sceniczne. Moda, a właściwie łatwizna posługiwania się obrazem wideo panuje już niemal powszechnie w teatrze dramatycznym, a poddaje jej się powoli również opera. W przypadku Erosa i Psyche mamy jeszcze wyższy etap tej kooperacji, bo tutaj jest namiastka dawnego „teatru w teatrze” w postaci „filmu w teatrze”. Zapewne głównym winowajcą jest libretto, którego użył kompozytor, umieszczając bohaterów opery w pięciu różnych przedziałach czasowych, co z natury kojarzy się z jakąś wielką „fabryką snów”, np. włoskim Cinecitta. Gdy robi się tam wycieczkę po wielkich halach produkcyjnych to następuje jakby udawane przemieszczanie w czasie: z dekoracji do jakiegoś horroru przechodzimy przez statek piratów do świątyni  rzymskiej bogini itd. Tego typu skojarzenia zastosowała reżyserka spektaklu Barbara Wysocka, jednak dołączyła do swojej wizji fatalne projekcje wideo, które operują zbliżeniami wykonawców w jakimś nieokreślonym, pustym i brzydkim, piaszczysto-łąkowym krajobrazie. Autorzy tych przerywników czy też przebitek  filmowych, Lea Mattausch i Artur Sienicki nie wykazali się ani wyobraźnią muzyczną ani literacką, nie mówiąc już o podstawowych kanonach estetyki. Postromantyczna feeria barw w orkiestrze Różyckiego, ekspresja i emocjonalność poszczególnych fragmentów dzieła w zestawieniu z ubogim niechlujstwem psują efekt artystyczny, tak starannie wypracowany rękami dyrygenta Grzegorza Nowaka.

Eros i Psyche

Odpowiednia dla niskobudżetowego filmu jest też scenografia Barbary Hanickiej, dająca widzowi uczucie prowizorki czy tandety, także kostiumy Julii Kornackiej nie wybiegają poza standard, przeraża natomiast ich ilość – ponad 300, bo każdej osobie z chóru uszyto coś odmiennego, choć w złym guście. Z przyjemnością można patrzeć w zasadzie tylko na Joannę Freszel, ale tutaj w grę wchodzą także osobiste cechy artystki, jej idealna figura i talent sceniczny. W wywiadach radiowych sopranistka z nadmierną szczerością wyznawała, iż jej rola wymaga głosu dramatycznego, a ona ma „tylko” liryczny. Kreacja Psyche jednak nie ma wad wokalnych, bo wszelkie niedostatki pokrywa świetna szkoła i bezbłędna emisja. Dyrygent też zwraca baczną uwagę na możliwości dynamiczne śpiewaków. Partnerem Joanny Freszel jest Tadeusz Szlenkier obdarzony pięknym lirycznym „lejącym się” tenorem, mężczyzna przystojny, który jednak wizerunkowo nie bardzo przypomina Erosa, prędzej Bachusa i tutaj niestety nie pomogły przypięte do pleców skrzydła. W obsadzie wokalnej liczą się jeszcze, jak zwykle niezawodna Anna Bernacka, jako Hagne, Laida i Furtianka, oraz Blaks – Mikołaj Zalasiński – rola przetworzona przez reżyserkę w sposób ni to komiczny, ni dramatyczny. Pozostali wykonawcy stanowią poprawny, dobrze zgrany zespół, nie robiący jednak muzycznie wielkiego wrażenia. Śpiewaków otaczają pantomimiczni aktorzy grający rolę kamerzystów, oświetleniowców, inspicjentów, charakteryzatorów, jak to w filmie. Nie zwraca się na nich uwagi, raczej przeszkadzają niż pomagają w odbiorze. Jeden aktor zapisał się w pamięci, ale tylko głosowo, bowiem zza sceny dobiega do nas przemówienie Dantona wykonane przez Arkadiusza Brykalskiego. Przedstawienie na razie pokazano 4 razy i to będzie na tyle. Chyba, że opera zostanie nagrana na płytę. Wówczas nie będziemy ulegać tej nieszczerej „magii filmu”.

                                                                                   Joanna Tumiłowicz