Przegląd nowości

„Norma”, albo galijscy separatyści

Opublikowano: sobota, 14, październik 2017 18:28

Ci, którzy dążenia niepodległościowe Katalonii traktują jako separatyzm, co szczególnie szyderczo brzmi w przypadku Polaków, za takowy uznawać muszą także walkę wyzwoleńczą galijskich Celtów przeciwko Rzymianom, stanowiącą oś fabularną libretta Felice Romaniego do opery Vincenza Belliniego.

Norma,MET 1

Co prawda w inscenizacji Davida McVicara w nowojorskiej Metropolitan Opera (przedstawienie 7 października oglądane w krakowskim kinie Kijów – Apollo Film), reprezentującej realizm naiwny, akcję rozegrano raczej wśród północnoamerykańskich Indian, na co wskazywałaby pomalowane w wojenne barwy torsy wojowników czy szałas Normy, w którym mają miejsce środkowe odsłony opery. W muzyce scenicznej Belliniego ważną rolę odgrywa pierwiastek deklamacyjny, wymagający od wykonawców szczególnej muzykalności, którą odznaczała się tego wieczora trójka protagonistów.


Sondra Radvanowsky, idąc w ślady Montserrat Caballé, primadonny assoluty i prawdopodobnie najlepszej odtwórczyni tej partii, uwodziła publiczność szeroką gamą pianissima, a także pieściła ich uszy delikatnym intonowaniem dźwięku i stopniowym rozszerzaniem jego natężenia, wreszcie efektem fil di voce, czyli ściszania głosu.

Norma,MET 2

Jedynie technika koloraturowa nie wydaje się najmocniejszą stroną jej sztuki wokalnej, o czym można się było przekonać w kawatynie „Casta diva”, w której ornamenty zbytnio zlewały się, a pasaże ślizgały się glissandami. Dotyczyło to także tryli. W jej wiarołomnego kochanka wcielił się maltański tenor Joseph Calleja.

Norma,MET 3

Początkowo do jego głosu wkradało się wibrato, a kiedy pod koniec swojej kawatyny starał się wspiąć do „c’’, niestety, głos mu się „rozjechał”. Co prawda, mogło to wynikać z faktu, że jego aria pojawia się zaraz po scenicznym wejściu, kiedy nie zdążył się jeszcze wystarczająco rozśpiewać.Za to dużą urodą odznaczał się wzięty w celach ekspresyjnych falset w duecie z Adalgizą w drugiej odsłonie pierwszego altu. Z kolei oboje, Radvanowsky i Calleja, w swoim finałowym duecie zastosowali wywierające znaczne wrażenie piękne filowanie jako wyraz odradzającego się uczucia pomiędzy granymi przez siebie postaciami.


Zarazem jednak śpiewak, jak na tenora przystało, odwoływał się do sztampowych środków wyrazu aktorskiego, a więc stroił miny, raz groźne, w tercecie z obydwiema swoimi kochankami, kiedy indziej rozbrajające dobrodusznością. Partia Adalgizy zapewne nie w pełni odpowiada mezzosopranowi Joyce DiDonato i jego ambitusowi, zwłaszcza w górze przybierając nieco ostre brzmienie, zabarwione nadto tremolandem.

Norma,MET 5

Zrazu mogło się też wydawać, że głosy obydwu śpiewaczek nienajlepiej dobrane zostały pod względem barwy, ale w duecie z drugiego aktu okazały się w pełni ze sobą zestrojone. Dość bezbarwnie brzmiały natomiast chóry, a Bellini przypisywał im znaczną rolę w swoich operach. Również  bas Matthew Rose w roli Orowista pozbawiony był większej głębi i nośności nawet jak na potrzeby opery włoskiej.

Norma,MET 6

Za to wyróżniali się odtwórcy postaci protetycznych, których jedyną racją zaistnienia jest uwiarygodnienie zwierzeń bohaterów, a więc Adam Diegel jako Flavio, powiernik Polione, oraz Michelle Bradley w roli Klotyldy, służącej Normy. Dawno już nie zetknąłem się z twórca kostiumów, który miast eksponować u artystów niedoskonałości ich figury, zadbałby o ich zatuszowanie. W pełni udało się to Moritzowi Junge w odniesieniu do otyłości amanta, stonowanej za pomocą wyszczuplających strojów w ciemnym kolorycie i przydanego zarostu. W sumie spektakl na dość wyrównanym poziomie, jak przystało na Metropolitan Opera, ale bez większych olśnień zarówno wokalnych, jak i scenicznych.

                                                                           Lesław Czapliński