Przegląd nowości

Muzyka z zamówienia

Opublikowano: środa, 04, październik 2017 10:57

Inauguracja sezonu koncertowego w Filharmonii Narodowej została skomponowana z utworów, które powstały w wyniku zamówienia, co wcale nie musi oznaczać niższego poziomu. Ktoś mógłby pomyśleć, że tylko muzyka, którą twórca zapisuje na skutek wewnętrznej potrzeby i z powodu przepełniającego go natchnienia najlepiej prezentuje jego talent. Tymczasem kompozytorzy piszący na konkretne zamówienie, jeśli są wyjątkowymi twórczymi indywidualnościami, potrafią zaproszenie płynące z jakiejś instytucji tak zdominować swoją osobowością, że wcale nie czują się ograniczeni i nie czuć tutaj, że wypełniają jakieś warunki umowy, stosują się do kryteriów czy kanonów.  Inna sprawa, że owe zamówienia kompozytorskie nie zawsze są ściśle określone, np. co do czasu trwania utworu albo jego formy muzycznej. Co innego, gdy kompozytor pisze muzykę do filmu, co w przekonaniu niektórych jest jakby niższą artystycznie sferą twórczości, choć przecież znamy ścieżki dźwiękowe, których wysoki poziom muzyczny nie ulega kwestii.

Wioletta Chodowicz 44-41

Koncert na rozpoczęcie sezonu FN nie zawierał jednak żadnego utworu pisanego dla filmu. W dwóch przypadkach – kompozycji Krzysztofa Pendereckiego – inspiracją były pojawiające się co 5 lat Międzynarodowe Konkursy Pianistyczne im. Fryderyka Chopina, a zamawiającym był Narodowy Instytut noszący imię naszego największego kompozytora. W trzecim Koncercie na dwa fortepiany z orkiestrą Philipa Glassa, zamówienie  płynęło aż z pięciu orkiestr reprezentujących USA, Francję, Hiszpanię, Turcję i Szwecję. W tym ostatnim przypadku trudno byłoby chyba doszukać się jakichś precyzyjnych warunków umowy, bo specyfika orkiestr zamawiających jest tutaj dosyć zróżnicowana. Wygląda na to, że to sam kompozytor złożył zmówienie dwom pianistkom, siostrom Labeque, Katii i Marielle, które razem stanowią jeden z najsłynniejszych i najbardziej uroczych duetów fortepianowych na świecie. Pod względem muzycznym ów Koncert (po raz pierwszy wykonany w Polsce) był kompozycją trochę wychodzącą poza sztywne ramy minimalizmu, rozszerzający powtarzające się segmenty o rozmaite figuracje i zwroty harmoniczne i dynamiczne. A przede wszystkim był znakomitym pretekstem do ukazania temperamentu obu pań w efektownym traktowaniu synkopowanych rytmów. W sumie Koncert Glassa był przykładem muzyki stojącej na skrzyżowaniu dróg klasyki z popularnymi formami. W jakimś sensie pasował do tej kompozycji Polonez Krzysztofa Pendereckiego, będący w zamyśle fantazją i apoteozą naszego narodowego tańca. Rozpoczynała go patetyczna fanfara, jakby ze sceny z carycą w operze Czajkowskiego Dama pikowa. Mnie z kolei przyszła na myśl Fanfara Witolda Lutosławskiego grana przez tę samą orkiestrę po kierownictwem Jacka Kaspszyka na poprzednim koncercie zamykającym Festiwal Warszawska Jesień.


Tam jednak mieliśmy rodzaj modernistycznej „hucpy”, czyli donośnego współbrzmienia instrumentów dętych prezentowanego w migotliwej  fakturze ad libitum, a może nawet często stosowanej przez tego twórcę techniki aleatoryzmu kontrolowanego. Tutaj jednak ten sam zestaw instrumentów dętych wchodził precyzyjnie z czysto brzmiącymi akordami i mocnym podkładem perkusji. Polonez Pendereckiego był jakby spojrzeniem kompozytora na rozmaite odmiany instrumentalnego podejścia do tej formy: tanecznego, jak u Sygietyńskiego, patetycznego, jak u Czajkowskiego, patriotycznego, jak u Moniuszki, nostalgicznego, jak w słynnym Polonezie Wojciecha Kilara z filmu Pan Tadeusz. Gdyby jednak słuchacz nie mógł ustalić pochodzenia tych wszystkich konfiguracji, była tutaj również „pieczątka” samego autora w postaci doskonale znanego z większości jego kompozycji zwrotu melodycznego, który powinien otrzymać jakąś odrębną nazwę, np. ostinato Pendereckiego.

Godlewski

Ów charakterystyczny motyw pojawił się także w kończącej inauguracyjny wieczór pokaźnych rozmiarów kantacie do tekstów polskich poetów Powiało na mnie morze snów... Pieśni zadumy i nostalgii. Ten wspaniały i wielowątkowy utwór otrzymał też znakomitą obsadę solistów. Najpiękniejszą partię powierzył kompozytor sopranowi, a na koncercie zaśpiewała ją Wioletta Chodowicz obdarzona ciepłym i bogatym głosem. Jej przypadły w udziale cudowne melizmaty i koloratury wykonywane z bezbłędną intonacją i piękną, swobodną emisją, a przy tym była to chyba najdłuższa i najtrudniejsza muzycznie partia wokalna. Drugą w skali trudności otrzymał baryton Mariusz Godlewski śpiewający wspaniałym barytonem, również świetnie dysponowany wokalnie. Trzecią, z racji rozległości przeznaczono na mezzosopran Małgorzaty Pańko-Edery, która z kolei imponowała szlachetną, ciemną barwą w średnicy. W utworze wziął udział Chór Filharmonii Narodowej, który w żadnym fragmencie swego towarzyszenia solistom, także w kulminacjach tutti, które przypadały na słowa Kazimierza Przerwy-Tetmajera – z poematu Anioł Pański, nie śpiewał forsownie i siłowo. Jedna z chórzystek bardzo profesjonalnie w krótkiej sekwencji towarzyszyła solo Wioletcie Chodowicz dostosowując się idealnie do jej sopranowej barwy. Na marginesie tego wykonania przyszła mi na myśl możliwość wizualnego wzbogacenia utworu, zwłaszcza, że dobra dykcja solistów i chóru pobudzała wyobraźnię. Gdyby do tej muzyki, mającej w podtekście oddać nasze przywiązanie do geniusza nazwiskiem Chopin (choć to słowo w kantacie nie pada ani razu) dołączyć obraz lub animację oddawaną przez film albo taniec, ukazujące zestaw skojarzeń, raz tkliwych, miłosnych, raz ciemnych i tragicznych, to znów religijnie natchnionych i podniosłych, powstałoby widowisko stanowiące syntezę tego co przyniosło nam ponad 200 ostatnich lat historii i jak ukształtował się do niej nasz współczesnym stosunek. Przy okazji zbliżającej się 100 rocznicy Niepodległej pomysł może całkiem na miejscu.

                                                                         Joanna Tumiłowicz