Przegląd nowości

Komu przeszkadzał Giuseppe Verdi

Opublikowano: poniedziałek, 11, wrzesień 2017 06:19

Od prawie 100 lat Arena di Verona gromadzi tłumy operomanów, prezentując dzieła Giuseppe Verdiego, i nie tylko. W te wakacje na przykład dano 12 przedstawień Nabucca, aż 17 wykonań dwóch wersji Aidy, 4 Rigoletta, a poza tym tylko 6 Madama Butterfly i 4 Toski.

W skali światowej opera ciągle żyje klasyką i nic nie wskazuje, aby można było to zmienić. Czołowe miejsce w sprzedaży biletów zajmują arcydzieła Verdiego, na które publiczność chętnie powraca, jeśli teatry i festiwale proponują ciągle nowe, doskonałe obsady solistów, porywające interpretacje muzyczne pod wybitnymi batutami, oraz (w tej kolejności) inscenizacje śmiałe i atrakcyjne, ale zgodne z zapisami librecistów, didaskaliami i eksponującymi sztukę wokalną, stworzoną przez tego geniusza opery.

Myślałem o tym wszystkim oglądając w Veronie któryś już raz z rzędu Aidę, obecnie wyreżyserowaną przez nestora włoskich inscenizatorów Gianfranco de Bosio. Ten wybitny reżyser i teoretyk zajmujący się zagadnieniami sztuki operowej zgodził się przed laty po moich namowach zrealizować Don Carlosa w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Premiera odbyła się w ramach corocznych Dni Verdiego, jesiennego festiwalu prezentującego wszystkie tytuły verdiowskie w naszym stałym repertuarze. Było ich – gdy rozstawałem się z tym teatrem – w sumie aż 13, nie licząc wieczoru galowego z fragmentami dzieł wykonywanych tylko koncertowo.

De Bosio nie dowierzał: – Jak to, utrzymuje pan w codziennym repertuarze połowę twórczości Verdiego? Tego nie dokonał dotąd żaden teatr na świecie! Mistrzu – odparłem – razem z baletami dysponuję w stałym repertuarze 42. spektaklami, grając ponad 270 spektakli w każdym sezonie.

Jeszcze kilkanaście lat temu każdorazowe jesienne Dni Verdiego w Poznaniu prezentowały przy nadkompletach publiczności Nabucco, Traviatę, Trubadura, Aidę (w reżyserii Marka Weissa-Grzesińskiego), Makbeta, Rigoletto (Krzysztof Jasiński), Moc przeznaczenia (Robert Skolmowski), Bal maskowy (Waldemar Zawodziński), Otello (Michał Znaniecki), Don Carlos (Gianfranco de Bosio), Stiffelio (Paweł Szkotak) i Ernani (wykonanie koncertowe).


Obecnie nie ma po tym śladu. Komu to przeszkadzało?. Bo przecież nie publiczności, uwielbiającej Verdiego. Tym bardziej nie artystom, dla których ta muzyka i śpiew jest jednocześnie Himalajami, rajskim ogrodem i nektarem sztuki lirycznej.

Przeszkadzało to moim następcom, perfidnie stosującym zasadę, że należy skończyć z tym, co było przed nimi, ponieważ wszystko, czym zawojowany będzie teraz świat, zacznie się od nich. W ten sposób zmarnowany został poznański repertuar verdiowski, jedyny taki na świecie, tworzony wysiłkiem i talentami artystów przez wiele sezonów, nieodmiennie adorowany przez polską i zagraniczną publiczność, z dalszymi zamierzeniami, jako że Verdi skomponował w sumie 27 dzieł operowych. Planowaliśmy jeszcze Nieszpory sycylijskie, Luizę Müller, Simona Boccanegrę, Falstaffa, Lombardczyków (wykonanie koncertowe) i Dzień królowania (tematyka polska).

Wracajmy jednak do Aidy, na której siedziałem właśnie w Arena di Verona. Spektaklem dyrygował Julian Kovatchev, gorąco oklaskiwany przez publiczność. Partię tytułową śpiewała młoda, rewelacyjna i urodziwa Hui He. Wykształcona w Chinach, od kilku lat mieszka w Veronie i występuje na całym świecie, mając w repertuarze aż 12 czołowych ról verdiowskich. Dorównywał jej baryton Carlos Almaguer w roli Amonastra. Przeciętnym Radamesem był Hovhannes Ayvazjan, a nierówną wokalnie Amneris – Giovanna Casolla. Solistyczne partie basowe wykonywali śpiewacy o głosach średnich i nienośnych. Wyjątkiem był nasz Rafał Siwek, który w partii Ramfisa pozostawił dobre wrażenie, o czym opowiadał mi Maestro de Bosio, ponieważ w obsadzie którą oglądałem, już go nie było.

Wspaniałe chóry, rozbudowane sceny baletowe, tłumy statystów, monumentalne dekoracje przebudowywane na oczach publiczności podczas dwóch antraktów, co jest mankamentem wszelkich plenerów bez kurtyny. Na afiszu anonsowano wersję spektaklu z roku 1913. Jeśli tak, to jeszcze jeden dowód, że konwencja operowa się nie starzeje w przeciwieństwie do widzów i krytyków. Pierwszych ciągle przybywa, coraz więcej i więcej nowych, a drugich systematycznie ubywa, czego na szczęście nikt nie zauważa.

Patrzyłem na to wszystko zachwycony, ale jednocześnie rozżalony, że w mojej ojczyźnie, w moim Poznaniu zaprzepaszczono verdiowskie dokonania, na które pracowaliśmy tak wiele lat również po to, aby wzbudzać szlachetną zazdrość na całym świecie.

                                                                                 Sławomir Pietras