Przegląd nowości

„Otello” w Londynie, „Tosca” w Rzymie

Opublikowano: poniedziałek, 07, sierpień 2017 10:02

Dyrektor muzyczny Covent Garden Antonio Pappano i brytyjski reżyser operowy Keith Warner na przełomie czerwca i lipca dali w Londynie serię spektakli Otella Verdiego, w którym dekoracje zaprojektował Boris Kudlička. Znalezienie się w gronie tak znakomitych realizatorów jest bez wątpienia nobilitacją naszego artysty, aczkolwiek z interesującego kształtu tego spektaklu wiało chłodem i dystansem. Ocieplała go wspaniała interpretacja muzyczna, doskonała gra orkiestry, monumentalne brzmienie chóru oraz charyzmatyczna sztuka dyrygencka Antonio Pappano. Nazwisko jego na afiszu widnieje przed dyrektorem teatru, pisane jest większą czcionką i poprzedzone tytułem Sir.

Natomiast główną atrakcją przedstawienia i przyczyną niekończących się owacji była obsada solistów. Już zapowiedź debiutu Jonasa Kaufmanna w partii Otella wzbudzała sensację. Aby zaśpiewać arcydramatyczną partię Otella trzeba mieć albo wrodzone właściwości głosowe, tak jak przed laty Mario del Monaco, Franco Corelli czy Jon Vickers, albo w drodze ewolucji repertuarowej wykształcić odpowiedni wolumen tenorowy, tak jak uczynił to Placido Domingo.

Również tak postąpił Jonas Kaufmann, w czym zawarta jest sugestia, że nie dysponuje tenorem bohaterskim, ale za to posługuje się techniką wokalną, dzięki której można było podziwiać zarówno jego piękne piana, jak i wielce dramatyczne forte.

W partii Desdemony towarzyszyła mu najlepsza obecnie śpiewaczka włoska Maria Agresta. Począwszy od roku 2011 z sezonu na sezon szczupleje (Micaëla) pięknieje (Norma) coraz wdzięczniej porusza się po scenie (Mimi), oraz przypomina postaciowo i wokalnie Renatę Tebaldi, która była Desdemoną niedoścignioną. Tercet verdiowskich protagonistów uzupełniał brawurowy Marco Vratogna w roli Jagona.

Po kilkunastu dniach Tosca oglądana w rzymskich Termach Caracalli była zaprzeczeniem wyśrubowanego londyńskiego poziomu włoskiej sztuki operowej. Przypomnijmy, że jej wątek kryminalny rozgrywa się w roku 1800 właśnie w Rzymie, w realiach historycznych i miejscach do dziś odwiedzanych przez licznych turystów – melomanów. Kościół Sant’Andrea della Valle, Pallazo Farnese (obecnie w rękach prywatnych) i Castel Sant’Angelo, to miejsca zaledwie zamarkowane na prawie pustej scenie.


Reżyser a zarazem scenograf i projektant kostiumów, nestor włoskich realizatorów operowych Pier Luigi Pizzi potraktował tę produkcję jako swoistą wakacyjną chałturę.

Ze sceny płyną słowa librecistów (Giacosa i Illica) według dramatu Sardou napisanego dla Sary Bernhardt, a na scenie tytułowa bohaterka paraduje w letniej współczesnej sukience i dopiero w akcie II pojawia się po koncercie u królowej w długiej kreacji wieczorowej, zresztą bardzo pięknej. Finałowe Te Deum z I aktu imponuje rozmachem i liczebnym przepychem, ale obecność w kondukcie ponad 50 biskupów, 6 kardynałów i tłumu hierarchów niższej rangi, to zaiste przesada, jak na niewielki rzymski kościółek i zwołaną w ostatniej chwili procesję.

Oprawcy z orszaku Scarpii pozdrawiają się faszystowskimi gestami, poszczególne postacie zachowują się wbrew śpiewanym tekstom tak, abyśmy mogli uwierzyć, że Tosca rozgrywa się sto kilkadziesiąt lat później, niż chciał tego Puccini i jego libreciści. I to w Rzymie, mieście którego monumenty tak wspaniałe odmalował kompozytor swą wstrząsającą muzyką.

Na szczęście wszystko ratowała wspaniale grająca orkiestra pod dyr. Donato Renzettiego, wykonawczyni partii tytułowej Tatiana Serian, śpiewaczka fascynująca urodą, dramatyzmem, muzykalnością i pięknym głosem. Partię barona Scarpii zaśpiewał rzymski baryton Roberto Frontali, wokalnie, aparycyjnie i aktorsko przypominający w tej roli samego Tito Gobbi. Cavaradossim był Giorgio Berrugi, tenor postawny, z głosem miejscami interesującym.

Opuszczając pod rozgwieżdżonym niebem Termy Caracalli zazdrościłem wiecznemu miastu wiecznej pogody na takie operowe chałtury. U nas podczas każdych wakacji powinny one rozbrzmiewać w Operze Leśnej, na Zamku w Szczecinie, pod Krokwią, w Kotlinie Kłodzkiej, Kołobrzegu, Toruniu, Sandomierzu, nad Wisłą, Odrą, Wartą i jeziorami.

Cóż z tego, że byłoby zawsze wielu widzów, skoro Pan Bóg prawie nigdy nie daje u nas koniecznego sztuce operowej klimatu, nawet w plenerze.

                                                                         Sławomir Pietras