Przegląd nowości

Laudacja dla Ewy Michnik

Opublikowano: poniedziałek, 24, lipiec 2017 07:08

Z dużym opóźnieniem wpadła mi w ręce opasła księga „Opera Wrocławska. Kronika sezonu artystycznego 2015/2016”. Wydawnictwo opracował Dział Promocji i Obsługi Widzów, co odnotowuję z satysfakcją, bo stoi ono na wysokim poziomie koncepcyjnym i merytorycznym.

Szczegółowo omawia jubileuszowy 70 sezon Opery Wrocławskiej, a jednocześnie ostatni pod kierownictwem Ewy Michnik. Jego zawartość jest imponująca. Kończąc swą 21-letnią kadencję, najdłuższą w dziejach tego teatru, kobieta – dyrektor a zarazem dyrygent dała pięć nowych produkcji operowych i baletowych, kilka wydarzeń specjalnych oraz spektakl teatralny Kwartet obsadzony solistami – śpiewakami, jako że chodzi o kwartet z Rigoletta, przygotowany przez pensjonariuszy pewnego domu spokojnej starości, z okazji urodzin Verdiego.

Wśród realizatorów sezonu znalazł się jeden z najwybitniejszych w skali światowej reżyserów – Giancarlo del Monaco (Madame Butterfly) oraz równie wybitny Bruno Berger-Gorski (Makbet) i Waldemar Zawodziński (Poławiacze pereł). Kontynuacją wieloletniej tradycji corocznych megaprodukcji było widowisko Hiszpańska noc z Carmen, pokazane na wrocławskim stadionie oraz inscenizacji Toski w Katedrze Św. Marii Magdaleny (akt I), na scenie Opery (akt II) i w Parku Staromiejskim (akt III).

Również repertuar przeniesiony z poprzednich sezonów przedstawia się imponująco, zawierając aż 40 pozycji, w tym balety, spektakle dla dzieci i takie rarytasy jak Borys Godunow, Chopin (zapomniana opera Giacomo Orefice), Joanna d’Arc (młodzieńcza opera Verdiego), Kawaler srebrnej róży i Kobieta bez cienia (arcydzieła Ryszarda Straussa), Król Roger, Opowieści Hoffmanna, Otello, Parsifal (wielogodzinny dramat muzyczny Ryszarda Wagnera), Pułapka (prapremiera opery Zygmunta Krauzego), Raj utracony (arcydzieło Krzysztofa Pendereckiego) oraz wieczór baletowy z Ognistym ptakiem i Cudownym Mandarynem w choreografii Roberta Bondary.

Tak wspaniały sukces repertuarowy Ewa Michnik mogła osiągnąć tylko dzięki nieprzerwanym rządom w Operze Wrocławskiej przez ponad lat 20, co jest rekordem w skali światowej i zjawiskiem bezprecedensowym w skali krajowej (nie licząc dorobku Stefana Sutkowskiego, obecnie bezwstydnie niweczonego w Warszawskiej Operze Kameralnej).

Mało kto przypomina sobie trudne wrocławskie początki naszej nestorki. Najpierw kłody rzucane pod nogi jeszcze przez krakowskich nienawistników. Potem poskromienie groźnego buntu wrocławskich halabardników, utarczki z bezrozumnymi związkowcami, wieloletni remont gmachu i tułaczka po siedzibach zastępczych.


Wspaniałe, rozłożone na etapy przechodzenie od trudności do sukcesów repertuarowych, organizacyjnych i artystycznych, możliwe było dzięki długotrwałości działania, wieloletniemu zaufaniu władz, a przede wszystkim własnemu uporowi, konsekwencji i nieustającej pracowitości. Casus Ewy Michnik niechże będzie wytyczną dla inspiratorów i organizatorów konkursów na stanowiska dyrektorów teatrów. Po zakwalifikowaniu kandydata, tylko długoletnia, otoczona opieką i zaufaniem władz kadencja może urodzić takie wyniki, jakie osiągnęła ta operowa bohaterka w spódnicy. W dyrygowaniu wcale nie pomagało jej bycie kobietą, w małżeństwie wspieranie upadającego barytona a w sprawach osobistych trudne do przeżycia tragiczne zdarzenia.

Na kartach opasłej kroniki z sentymentem obserwuję dbałość Ewy o współpracowników wszystkich pokoleń, wśród których odnajduję na fotografiach postacie jeszcze z moich czasów, a działałem w Operze Wrocławskiej aż trzykrotnie. Po raz pierwszy tuż po jubileuszu 25-lecia (Halka, Pomsta Jontkowa, Don Carlos), następnie z Robertem Satanowskim w latach 1979-81 i już samodzielnie w sezonach 1989, 90, 91.

Minęło ponad 70 lat od powojennego zrywu operowego lwowiaków, Ślązaków i warszawiaków w zrujnowanym Wrocławiu. Ewa Michnik przywróciła jego historycznemu gmachowi urodę z frontonem przypominającym wejście do La Scali, zorganizowała sprawne działanie wszystkich zespołów artystycznych, technicznych i administracyjnych, zjednała szeroką publiczność miasta i regionu, która – między innymi – tłumnie odebrała cały wagnerowski Ring w Hali Stulecia, co mnie zdumiewa i czego do dziś pojąć nie mogę. Poza tym przeprowadziła dziesiątki tournée zagranicznych, otoczyła teatr hojnymi sponsorami do granic dwuznaczności podejmowanych w tej dziedzinie działań, nie dopuściła nigdy do zaniku zainteresowania Operą władz różnych szczebli i opcji.

Niedawno odeszła na emeryturę. Jej dzieło przeszło – miejmy nadzieję – w dobre ręce. Na przykładzie jej osoby powinno powstać studium wiedzy o kierowaniu teatrem operowym i sposobie wyłaniania kandydatów do zmagania się z tymi obowiązkami.

Mnie pozostaje – tylko nam obojgu wiadomy – dystans, ale z mojej strony również sentyment do osoby i pracy niegdysiejszej operowej koleżanki.

                                                                                  Sławomir Pietras